Myślałam wczoraj o Pani Łężny. Wczoraj, bo dzisiaj nie myślałam. Dzisiaj moje myśli wędrowały tam, gdzie chciały same, w najczarniejsze rejony, w te smutki i zmartwienia. Dzisiaj różowe kwiaty nie były tak różowe, a ich nazwa nie przypominała tak bardzo imienia mojej mamy. Dzisiaj smarki ciekły z nosa a z oczu to drugie, takie słone, co, gdyby miało właściwości przeciwzmarszczkowe, uchroniłoby mnie przed starzeniem. Myślałam więc wczoraj o Pani Łężny, o tym, co chciałabym napisać jej w liście. Byłby to długi list kreślony drukowanymi literkami. Byłby ujmujący i bogaty w przymiotniki oraz metafory. Ona, jako polonistka, doceniłaby go i, chociaż wiem, że nie odpisze, sama świadomość krótkiego błysku w jej zielonych oczach w brązowe plamki sprawia, iż chce ten list do niej napisać. Tęsknie za nią. Czułam z nią duchową więź, taką, jaka istnieje między wszystkimi poetami i czułymi na literaturę zagubionymi, delikatnymi sercami. Napisałam jej to nawet już jeden raz w liscie z Kopenhagi. Napisałam, że jesteśmy do siebie podobne, ja, ona i Dagmara. Tęsknię za nią. Potrzebuję takich ludzi w moim otoczeniu. Kogoś, kto odczyta moje ukryte przesłanie, kto pod każdym słowem potrafi znaleźdź inne, kto ma dobre, ciepłe serce i szczery uśmiech nie zamazany szpetnym makijażem.