Zawsze bardzo żyłam teraźniejszością, nie oglądałam się na rzeczy już nieaktualne, przedawnione, a marzenia były tylko marzeniami, w małych przypadkach wyznaczonymi celami do osiągnięcia. A teraz czuję się jakby zawieszona pomiędzy dwoma światami.
Nie mam ochoty na żadne imprezki w Poznaniu, bo w Szczecinie zostawiłam ludzi, z którymi miałam za mało okazji, żeby się zwyczajnie schlać i przypierdolić w parkiet, a tam wszystko by trzeba było budować od podstaw - rozkminiać, z kim da radę pogadać, z kim się pośmiać po drobnym, albo i nie, dodatku w postaci procentów, przeanalizować kogo omijać, w znajomość z kim się nie angażować, bo wspólne picie dałoby tylko fałszywą nadzieję budowania relacji pozaalkoholowej... Poza tym, po Dzikich, po Imprezach Kobiecych, jakoś mam wrażenie ciężko równać do poziomu. Jak się komuś uda - dajcie znać.
No i z kim ja mam się spotkać jak, powiedzmy, chcę kupić głupią przecenioną bluzę w C&A? Na czyim ramieniu położyć głowę jak czuję się tak senna, tak znużona, cały czas?
Znowu zaczynam budować sobie rzeczywistość we własnej głowie, ale tym razem nie z samotności, z aspołeczności i niechęci ogółu społeczeństwa do mojej osoby, ale z rozłąki.