Wrzosowa kuchnia raz jeszcze.
Każde z tych pomieszczeń zaczyna działać na mnie depresyjnie. Zbyt ciężko się robi, bo mnie samotność gniecie i mogę na ludzi jedynie patrzeć zamiast swobodnie mówić jak zwykle. Konwenanse pod osłoną studenckiej swobody mnie krępują. Każde środowisko, każda mini-grupa ma jakiś szyfr, a ja nie mam głowy, nie mam ochoty i siły na ich rozpracowywanie...
Żeby tak wrócić do starego budynku dwójki, wychodzić na fajkę na jedną, dwie przerwy w ciągu dnia, a nie w każdy kwadrans możliwego oddychania wspólnym, akademickim, świeżym powietrzem. Może nawet teraz, zapętlona w czasoprzestrzeni nieskłonnej, ale zgłębionej choć odrobinę (w zaprzeszłość związków ostatnio wydaje mi się wierzyć) spojrzałabym w to Twoje okno z dużym parapetem, z darciem mordy i zastałymi ciuchami.
Są tony interesujących ludzi. Ale jak cię zżera niedosyt na jedną to nie sposób sympatię odnosić do innych. Nawet krztę sympatii. Zainteresowania. Czegokolwiek.