Rozumiem ludzką zazdrość gorzej niż jakiekolwiek inne wady. Rozumiem zawiść w ich oczach, rzędnące na widok cudzego szczęścia miny i bezradność wypisaną na twarzach. Rozumiem zranione, samotne serca, rozumiem niemożność dopatrzenia się blasków w życiu. Rozumiem stare sentymenty do ludzi i zdarzeń, zamykane w zdjęciach i piosenkach.
A mimo tego nie potrafię czuć się na pozycji zwycięskiej, podchodzić do tego z dobrotliwością, z wyrozumiałością i spokojem. Przejmuję się, nie chcę być piątym kołem u wozu. Zabawane, że o głupocie takiego myślenia pouczają mnie właśnie ci, którzy siebie zawsze widzą nie na miejscu...
Za dużo bezsilność, bezwolności, braku wpływu na własne życie wokół. Wisi to wokół mnie, walcząc o przestrzeń z papierosowym dymem kradnącym powietrze. Ubrania mi przesiąknęły smrodem niespełnionych pragnień.
Już ciągle będę więcej tęsknić niż być? Więcej płakać niż się śmiać? A jeśli śmiać to po to, żeby stłumić łzy?
Nie chcę być jedną z tych osób noszących sztuczny uśmiech, ale nie mam wielkich, sarnich, smutnych oczu i bez humoru wyglądam tylko na zgreda i sukę.
Czuję w sobie buzującą, syczącą dzikość - ciała i umysłu. Pętam ją z własnej woli dla wyższych wartości, dla czasu, dla przetrwania, dla pozornego spokoju ducha. Zamykam. Uciszam. Głaszczę po włosach...
Ciii... Kiedyś.