Coraz więcej ludzi spotykam, którzy robią coś dla innych. A ja, w tym swoim egoistycznym gniazdku, nic. Kompletnie nic. Jakby z każdej czynności życiowej musiały wynikać jakieś profity, a satysfakcja nie była wystarczającym.
Folguję sobie znowu. Znowu mi się dusza starzeje, a mi się nie chce o nią zadbać. Nie mam jakby czasu, żeby zatrzymywać się przy czymś na dłużej. Mózg mi skacze z miejsca w miejsce, odpala odrzutowy plecak i nagle go nie ma. Okropnie męcząca sprawa.
A więc weekend, w który muszę zacząć ogarniać. Wbrew temu jak przerażająco to brzmi, całkiem przyjemne sprawy. Ale już sama perspektywa utrzymania świadomości na poziomie, który będzie w stanie mi utrzymać efektywność, przeraża mnie kompletnie.
Wirtualny byt prowadzę. Na skaaaajpieeeee 24 na dobę... Uh huh her.