Dawno temu to usłyszałam po raz pierwszy. Topiąc trzydziestominutowe stany depresyjne w pianie i różu.
Trójka zawsze jakoś sprośnie dobiera te soundtracki wannowe albo może po prostu ja tak trafiam. Działam jak magnes na rzeczy różowiące policzki.
Coraz śmielej podchodzę do swoich uczuć i emocji. Coraz mniej się boję o nich mówić. Coraz częściej zauważam, że mam ciekawą tendencję do ciągów myślowych, w których zdania zaczynają się tym samym słowem... Jest nawet taka figura retoryczna, prawda?
Póki przed siebie pędzę, rzucam się w problemy bez większego znaczenia, jest spokój w tym chaosie. Gorzej, kiedy się zatrzymam. Przystanę. Próbuję zaczerpnąć tchu, a w zamian dostaję obuchem w głowę.
Nie powiem, że akurat mnie i tylko mnie musiało takie coś spotkać. Taka odległość, taki ból ściskający gardło co wieczór.
Boję się zasypiać w tym mieszkaniu. Boję się duchów poprzednich weekendów nawiedzających mi sny, zmieniających je w koszmary... Wszystko, każda myśl, która przebiegnie mi przez głowę, umiera od nadmiaru zauroczenia.
Rozstrojona. To je dobre słowo.