Przez miasto tonace we mgle.
Przez ulice blyszczace latarniami.
Po calym dniu zapierdalania i mysleniu o wieczorze - dotarlem.
Poczuc perke Jarka, posluchac cieplego glosu Kuby i podpatrywac solowki Pana Latawca.
Chwila podpierania sciany i atak na pogo.
Odbijajac sie od falujacego tlumu i prawie nie dotykajac ziemi.
W dusznej plataninie nog, z wyciagnieta szyja szukajac zablakanych atomow tlenu.
Uwazajac na rozplatana sznurowke i przelatujacych nad glowami ludzi.
Wsrod krzykow, blyskow, potu i basow miazdzacych klate.
Z pozytywna wibracja i usmiechem na twarzy.
Bylo zajebiscie.
Szkoda ze samemu, ale za miesiac powtorka w wyborowym gronie.
B. pozytywnie odnowiona znajomosc w autobusie...
Prawie wszystko fajnie...
Tiser nie zyje