kwiecień, Gdynia Chylonia, piętro 6.
Balkon okryty chłodem wieczoru. Słońce usnęło, a my dopiero obudziliśmy się z dziennego koszmaru. Pluliśmy na głowy latarni, które znajdowały się dużo poniżej stóp naszego balkonu. Wielkie dzieci. Tacy byliśmy, wiekie dzieciaki o wielkich oczyskach, których nikt nigdy nie kochał. Nie szkodzi, przecież my też nikogo kochać nie chcieliśmy. W ten wyjątkowo zimny dzień, ogrzewaliśmy się nawzajem swoimi ciałami i herbatą z rumem. Marzyłam o naszym dziecku. Małej istocie stworzonej z naszej miłości. Połączeniu nas, moich oczu i Twoich ust. Istoty zależnej od nas. Miłości bezgranicznej. Marzyłam o nas na zawsze. Rodzinie. Szczęściu. Braku tęsknoty za kimś.