Wakacje. Lato. Od tak dawno wyczekiwane.
Okazały się być najtrudniejszymi. Są jakby zakończeniem mojego dotychczasowego życia, to cholernie boli, to rani, to niszczy.
Brakuje mi wszystkiego: wiary, zabiegania, działań, marzeń, śpiewu, szaleństwa, przywiązania.
Niespodziewałam się, że nie tylko się zatrzymam, ale nawet zacznę się cofać.
Jakby przemijanie czasu nie dotyczyło mojej osoby.
W snach dalej róbuję cofnąć się do przeszłości.
Aktualnie przechodzę próby przyjaźni. I to chyba ze wszystkimi przyjaciółmi i przyjaciółkami.
Chyba jednak nie potrafię przyjaźnić się z dziewczynami.
Póki co udowadniam, że istnieje przyjaźń damsko-męska.
Jeśli i te się spieprzą- przestanę wierzyć w przyjaźń.
Ciężko jest żyć obserwując nieszczęśliwych ludzi.
Egzystuję z myślą o Basach.
Przez to, że od tak długiego czasu nie mogę się ich doczekać (to ze względu na cudówność zeszłorocznych) pewnie będzie średnio bądź źle.
Aczkolwiek...
"Będziemy tam nago biegali po łąkach okryją nas drzewa gdy zajdą wszystkie słońca
I czując cię obok opowiem o wszystkim jak często się boję i czuję się nikim
Twoje łzy miażdżą mi serce