28 - Hel :3
Ku radości Itacza, który nie mógł się doprosić relacji od żadnego z uczestników wyprawy...
Wybraliśmy się na Hel. W sumie to Remik się wybrał, a ja postanowiłam mu towarzyszyć. Raz, że chyba nigdy nie płynęłam tramwajem wodnym i trzeba było to nadrobić, dwa - lubię statecki, a trzy, że na Helu też dawno nie byłam, jeśli nie nigdy, a siedzieć w domu nie ma sensu.
Tak więc pojawiliśmy się w Gdyni kawałek przed dziewiątą posłusznie udając się na skwer, skąd rzeczony stateczek miał odpływać. Ustawiliśmy się na samym końcu wężykowatej kolejki, mogącej śmiało konkurować z Nilem w kategorii długości i wyzywając wszystkich zaśmierdziałych palaczy w okolicy czekając, aż wpuszczą nas na pokład. Kiedy już kolejeczka ruszyła, wszystko poszło dość szybko. Wspięliśmy się na pokład i stanęliśmy sobie gdzieś nad dziobem ^^ Poczekaliśmy jeszcze na maruderów i statecek odpłynął. Przez większość czasu kapitan miał w planach staranować inny statek, majaczący na horyzoncie (przysięgam~!), ale ku memu rozczarowaniu w ostatnim momencie się rozmyślił :c Całkiem przyjemnie wiało i chlapało, aczkolwiek dopiero kiedy stanęliśmy na burcie dało się odczuć prędkość ;D W końcu Gdynia zaczęła maleć, a Hel rosnąć. Po drodze zobaczyliśmy jeszcze coś, co zostało mi przedstawione jako miniaturowa łódź podwodna, ale jakoś w to nie wierzę... w każdym razie dobiliśmy w końcu do portu i zstąpiliśmy na ziemię helską ;3
Zaczęliśmy od spacerku do latarni morskiej, na którą oczywiście nie omieszkaliśmy się wspiąć... Trochę się kręciło w głowie od chodzenia w kółko po schodkach i jako że kondycja nie ta, to i zasapanym się weszło, ale nie wybaczyłabym sobie gdybyśmy się tam nie wspięli. Uwielbiam wysokości~! ;D
Potem jakąś pokrętną drogą przeszliśmy na drugą stronę miasta mijając dworzec (mają tam masę pociągów o.o i to tlk i icc x.X, a przecież to jest kolejowy ślepy zaułek, tam już nie ma gdzie dalej jechać...) i kierując się w stronę Mysiej Wieży. Po drodze nie mogłam się oprzeć łapaniu motylków... tylko mi jakoś tak umykały... :c Sama wieża wysoka nie była, ale w środku też co nieco miała, w tym działającą aparaturę do nadawania alfabetem Morse'a z prośbą o niewysyłanie w eter sygnału s.o.s. co by się jednostki pływające nie niepokoiły XD
Wracając chciałam trochę Remika podenerwować, więc położyłam się na torach, które biegły obok wieży. Zdziwił mnie spokój z jakim zwyczajnie wyciągnął aparat i zaczął mi robić zdjęcia. Jak wyjaśnił później, po tych torach już nic nie jeździ ;P W dalszej drodze zachciało mu się jagód, więc ja, jako bojąca się pająków i wszelkiego leśnego robactwa, zostałam na drodze z jego torebką...
Żeby urozmaicić sobie czekanie zaczęłam się nią kręcić w kółko tak, że kiedy przestałam, rzucało mną zdrowo po całej drodze jak nachlaną XD
Naszą drogę przecinał przejazd kolejowy. Kiedy szliśmy w tamtą stronę żaden pociąg nie jechał, ale tym razem usłyszeliśmy z oddali gwizd. Szybka decyzja i sprint do przejazdu. Zdążyliśmy ;D Uwielbiam to uczucie, kiedy pociąg przejeżdża metr ode mnie~!
Znowu próbowałam złapać motylka i znowu mi się to nie udało. Ostatecznie wyręczył mnie Remik, który przekazał mi swoją zdobycz :3 Wkrótce po tym odkryliśmy piekielną linię autobusową o numerze 666 i aż się pokusiliśmy o zdjęcie ;D
W końcu doszliśmy na plażę i pokręciliśmy się trochę po czymś co w przybliżeniu można nazwać tarasem widokowym. Złapał nas deszcz, a w sumie to ulewa... na szczęście przynajmniej jedno z nas posiadało parasol ^^" Jak na złość wyszło potem piekielne palące słońce (nie byliśmy na to przygotowani i momentalnie zrobiło się za ciepło). Znaleźliśmy jeszcze wielkie chodzące maskotki Kłapouchego, Kubusia Puchatka i Prosiaczka... ale ku memu wielkiemu rozczarowaniu byli to oszuści~! A wiem, bo sprawdziłam... ogon Kłapouchego się nie odczepiał, był przyszyty~!
Nadeszła godzina w której przyzwoici ludzie jedzą obiad. Ponaglani przez nasze żołądki poczuliśmy się w obowiązku do nich dołączyć. Po długich poszukiwaniach przybytku rozpusty dla naszych kubków smakowych, wybraliśmy ostatecznie naleśnikarnię :3 Mój naleśnik z owocami zaliczał się z pewnością do gigantów, a był tak nadziany, że najlżejsze dotknięcie wywoływało istną erupcję nadzienia na talerz. Dawno się tak nie nażarłam...
Ostatnie godziny spędzone na Helu spożytkowałam na sen. Na plaży. W żywym fotelu :3 i oglądanie motyli... i morza... tak przy okazji xD
Kiedy odpływaliśmy pogoda była nieciekawa. Było dość chłodno, a w Gdyni podobno w tym czasie szalała burza. Mimo to zostaliśmy na zewnątrz. Wkrótce posiadałam dwie kurtki ^^" W dodatku kiedy już dobijaliśmy do Gdyni (deszcz jakoś nas ominął, ale wiało równo) wyciągnęłam biedaka na dziób żeby zobaczyć Gdynię rozświetloną latarniami.. Przyjemny widok :3
Z przyczyn losowych wypadło mi jeszcze odprowadzić kalekę do Rumunii, przez co w domu pojawiłam się nieco po północy ^^