Zdjęcie cholernie stare... Pamięta jeszcze czasy kiedy Norbert nosił się w dłuższych włoskach i dużo pił, a Sandra miała te swoje "dreadziole" i tylko jedno żelastwo przy brodzie.

Ale dzisiaj nie o tym, nie o tym, nie o tym... Cytując głupawy kabaret.

Bo dzisiaj jest o czym pisać.
Od pewnego czasu, jak wiecie lub też nie nosiłem się z zamiarem pójścia do pracy. Do dnia dzisiejszego twardo utrzymywałem, że pierwszym szczeblem drabiny zawodowej na jaką się wdrapie będzie układania bruku oraz usługiwanie panom robolom... Ale na szczęście właśnie dzisiaj pojawiła się inna perspektywa, więc jak tylko się o niej dowiedziałem to zacząłem pisać życiorys i podanie (przy czym z resztą było sporo śmiechu, bo nie wiedziałem od której strony się za to zabrać

). Później razem z Asią, która też będzie tam harować pojechaliśmy do Rydzyny żeby złożyć te papiery... O dziwo nie wygłupiliśmy się, nikt nas nie wyzwał, nie błądziliśmy, nikt nas nie wyśmiał, a nawet nic nie uszkodziliśmy... Po prostu oddaliśmy to i wyszliśmy. Dalibyście wiarę? Bo ja przed wejściem tam... Nie!

Później Asiulek mnie odwiózł pod blok i poszliśmy posiedzieć jeszcze chwilę na ławeczce przy boisku do kosza. No a tam czekała na nas niespodzianka w postaci, wszystkomającego i wyczesanego telefonu marki Sony Erikson. Jako wzorowi i prawi obywatele postanowiliśmy zadzwonić do kogoś na liście kontaktów i powiedzieć gdzie jest telefon i żeby ktoś go odebrał. No to ledwo odblokowałem ten telefon, a tam widnieją takie oto słowa: Połączenie nieodebrane- Mama. No to z Asią mówimy sobie, a dawaj do zatroskanej mamusi! No to dzwonie:
-Dzień dobry ja z taką dziwną sprawą... Itd.
Skończyło się na tym, że kobieta pod wpływem stresu nie wiedziała w ogóle o co chodzi, gdzie jest telefon... Generalnie mało wiedziała. Na dokładkę mówi, że nie jest zmotoryzowana i nie da rady podjechać po telefon. W ramach dnia dobrych uczynków postanowiliśmy z Torcikiem podjechać na zatorze i podrzucić telefon spanikowanej mamie. Mieliśmy wypatrywać blondynki w wytartych spodniach, białej bluzce i złotych butach. No to znaleźliśmy kobietę i się zaczęło... Pani po czterdziestce (na oko) zaczęła płakać i histerycznym głosem streściła nam straszną tragedię jaka spotkała ją i jej syna. "No bo mój syn nie wrócił na noc... I nie daje żadnych znaków życia... A jeżeli jemu coś się stało... Jezus!". Oj działo się na tym zatorzu, działo... Jednak Asia przytomnie, jak to Asia się pyta ile synek ma lat (ja wyszedłem z założenia, że jak ona tak panikuje to pewnie dzieciak i radziłem już na policje zadzwonić

). No, a blondynka w złotych butach na to że dwadzieścia pięć... No to z Asiulkiem musieliśmy uważać, żeby nie parsknąć śmiechem. Uspokoiliśmy panią, że synowi zapewnie nic się nie stało. Chyba w końcu to do niej dotarło, bo ocierając łzy podziękowała nam za oddanie telefonu, a my odjechaliśmy. Fajnie czasami zrobić coś dobrego.

Pozdrowienia:
Dla Asi, z którą jak widać nie idzie się nudzić i za cynk z pracą,

Dla Nowackiej, która chciała dzisiaj pogadać trochę dłużej, a ja nie znalazłem dla niej czasu,

Dla Sandry... Trzymaj się dziewczyno.

I resztę IIID, o której słuch zaginął.
