Hałas. Permanentny harmider, który zakłóca mój odbiór świata z prawie 100 procentową skutecznością.
Hałas, który osłabia, wręcz wykańcza. Hałas nie do zniesienia. Hałas na ulicach, na zajęciach, w mieszkaniu, bo okna od głównej ulicy, hałas w parku, nieznośny hałas w każdym klubie, gdzie nie usłyszysz własnych słów. Hałas w autobusach, tramwajach, wszędzie pełno gderających turystów we wszystkich językach świata.
Ludzie. Miliardy ludzi, przepychających się, pędzących gdzieś, wchodzących ci w drogę. Wszędzie kolejki. Wszędzie tabuny kolorowych bluzek, chustek, butów. Wszędzie aparaty. Wszędzie rowery. I te samochody. Wszędzie krzyk. Głośna muzyka, wyzwiska, śmiech. Nawet o 3 nad ranem.
Hałas. Nawet, gdy jesteś już w mieszkaniu i masz wrażenie, że uciekasz od tego, dopada cię nawet tu. Telewizor, głośna, zawsze za głośna muzyka, złe słowa, smutne słowa.
I hałas, ciągły hałas myśli.
Jak w filmie, tylko, że nie możesz zrobić pauzy.
Klatka po klatce, coraz szybciej i głośniej.
I nawet to.
Milczenie, które też jest krzykiem.
Muszę gdzieś wyjechać.