[ Zdjęcie znalezione na stronie: www.entshop.yoyo.pl ]
Jakoś w naszej kulturze nie ma przyjętego symbolu prawdy. Myślę, że całkiem niezły jest ten używany w starożytnej Grecji - pochodnia.
"Gdyby w naturze ludzkiej nie było złego, gdybyśmy byli zupełnie uczciwi przy każdej wymianie zdań, wówczas staralibyśmy się dotrzeć jedynie do prawdy, nie dbając o to, czy racya okaże się po stronie poglądu, wygłoszonego początkowo przez nas samych, czy też przez naszego przeciwnika (...). Dziś zaś, przeciwnie, jest to rzecz najważniejsza. Duma nasza wrodzona szczególnie jest drażliwą we wszystkim, co się tyczy sił intelektualnych, i nie chce się zgodzić, aby to, cośmy twierdzili początkowo, było mylnem, to zaś, co twierdził przeciwnik - prawdziwem (...). Do wrodzonej dumy u większości ludzi dołącza się jeszcze gadatliwość i wrodzona niesumienność. Mówimy o przedmiocie bez zastanowienia, i chociażbyśmy zauważyli, że twierdzenie nasze jest fałszywem i pozbawionem racyi - pragniemy, aby się właśnie zdawało wprost przeciwnie. Miłość prawdy (...) zupełnie ustępuje miejsca miłości dumy osobistej; prawda musi wówczas wydawać się kłamstwem, kłamstwo zaś prawdą"*.
Trudno się z autorem nie zgodzić. Można odnieść się do tematu bardziej abstrakcyjnie i zauważyć, że często zachowujemy** się nieautentycznie, aby wydać się fajniejszym, pozytywnie nastawionym, pewnym siebie czy cokolwiek innego. Jeszcze gorzej, kiedy dochodzi do tego oszukiwanie samego siebie.
Tylko gdzie leży granica pomiędzy dążeniem do doskonałości i pozytywnym myśleniem a okłamywaniem samego siebie? A raczej: jak ją znaleźć?
NUTA NA DZIŚ : Erik Satie - Gymnopedie No. 1
(bo czemu nie, kurde)
____________
*Arthur Shoppenhauer, "Erystyka, czyli sztuka prowadzenia sporów". Dzięki, Proso.
**Generalnie nie lubię podmiotu "my", ale w tym miejscu trudno o inny.