Moja najnowsza muzyczna miłość.
Sobota (pomijając kilka nieszczególnie przyjemnych incydentów) była wspaniałym dniem. Po raz pierwszy miałam okazję zobaczyć prawdziwe gwiazdy światowego formatu z tak bliska. Warto nadmienić, iż członkowie Sabatonu byli wciąż uśmiechnięci, sympatyczni, przyjaźni - czyżby mroźny klimat Szwecji czynił jej mieszkańców optymistami, pełnymi wewnętrznego ciepła? Jeśli tak, chyba powinnam jak najszybciej pomyśleć o przeprowadzce do Skandynawii. Bądź co bądź, "Carolus Rex" uśmiecha się do nie z półki złożonymi nań podpisami, a ja wciąż nie mogę uwierzyć, że mogłam przytulić się do samego Joakima Brodéna. Pewnie równie nieprędko zapomnę sam koncert oraz dość wstydliwy fakt, iż ochroniarze FORT - u, sprawdzając moją legitymację, odkryli, iż kończę osiemnaście wiosen i rozpoczęli powalające wykonanie "Sto lat". Cieszę się, że szybko zaprzestali rozwijać się wokalnie, gdyż inni uczestnicy koncertu mogliby pomylić się i wziąć ich za pierwszy support... Co do występów właściwych - piosenki Godbite znam i cenię. Crystal Viper usłyszałam tego wieczoru po raz pierwszy, i, w mojej opinii, gdyby wokalistka porzuciła mikrofon na rzecz gitary, a zwolnione miejsce w zepole zajął mężczyzna o głębokim głosie, ich siła przebicia mogłaby znacząco wzrosnąć. Sabaton okazał się bezapelacyjnie najlepszym wykonawcą, co prawdopodobnie było łatwe do przewidzenia. Jest to również drugi zespół, podczas którego koncertu nie obijałam się o barierki, tylko aktywnie uczestniczyłam w działaniach widowni. Nawet nie pamiętałam, jak to jest, gdy płuca płoną ze względu na brak tlenu, czyjeś włosy smagają cię po twarzy, uniesione od dawna ręce bolą, gardło odmawia współpracy, lecz wszystkie nieprzyjemne wrażenia są niczym w prównaniu do uczucia wszechogarniającgo szczęścia, braku zmartwień czy smutku. Wspaniałe dźwięki sączące się z głośników, inteligentne słowa oraz sala pełna ludzi skaczących do znanego wszystkim rytmu jest niesamowitą mieszanką, czymś, co chciałabym zachować jako nieodłączną część własnego życia. Pomijam fakt, że nie zobaczyłam prawie niczego z miejsca, w którym stałam (podziękowania dla dwóch dryblasów, kicających przede mną). Słyszałam każdy dźwięk, wydany przez gitary, każde słowo, wypowiedziane przez Joakima w ramach "nauki polskiego", a także widziałam, jak ściągał koszulkę - to mi wystarczy. Wiem jednak, iż urodzinowy koncert nie będzie ostatnim występem Sabatonu na żywo, którego będę świadkiem.
I chociaż królik pogryzł moje ulubione trampki, niedawno nałożona farba schodzi z włosów, codziennie tracę wiarę w ludzi i czuję się samotna, tego samego dnia mój humor się poprawia i mogę powiedzieć "Jest lepiej, niż było". To zadziwiające, jak szybko najprostszy gest czy zachowanie potrafi podnieść na duchu. Może nie wszystko jest jeszcze stracone. Nawet w moim przypadku.
From the old world's demise see an empire rise.
Inni zdjęcia: Sjesta. ezekh114Na kanałku patki91gd... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24