Znowu smakuję słodkiej rutyny. Choroba wyprowadza mnie z równowagi. Stabilizacja, dobre sobie. Nie piję od 3 tygodni. Niby wszystko idzie dobrze, ale jakoś bez polotu. Mnie to chyba zawsze będzie czegoś brakować, choćby nie wiem w jak komfortowej sytuacji bym się znajdował.
Potrzebuję oczyszczenia, które otrzymać mogę tylko od kogoś oddalonego o 1500km. Kolejne niezamknięte sprawy. Pewnie się ktoś pogniewa, ale w sumie już mi wszystko jedno.
Jako że wszystkie plany poszły w łeb, obrałem nowy cel; chyba już pora zacząć naprawiać to, co zdążyłem spierdolić przez tyle lat, bo mi się zaczyna kumulować. Jak teraz zacznę, to za pare lat może uda mi się zacząć reperować to, co pierdolę teraz?
Déjŕ vu, kolejny precedens, chociaż nie taki okrutny.
Szumi w uszach.
Aż chce się żyć.