To się nie goi, te rany zostają wiecznie, a nowe powstają znów i znów, żadne łzy, żadne modlitwy, nic nie może powstrzymać tego, to rośnie w siłę, to wypala... nawet stojąc w ogniu nie potrafiłbym go odczuć, jest niczym przy bólu, który próbuje opisać, choć to próba dokonania niemożliwego. Słowa są zbędne... czasami nie ma sensu, ale ostatnie cząstki mnie szukają ratunku. Sen umarł, wyobraźnia została skażona, rzeczywistość zbyt bolesna, każda z jaźni, każdy z moich światów - skażony tym jednym wirusem, przed którym nie ma ucieczki... nigdzie nie ma ucieczki... a śmierć zaciera ręce... moja osobowość nie istnieje, nie może! nie może istnieć, jeśli wewnątrz jestem wielką zakrzepniętą raną, postrzępioną i spękaną blizną, która rozrosła się już do swoich granic