Weszła do apartamentu i ujrzała swoje przyjaciółki pochylone nad książkami. Podeszła do lodówki i wyjęła karton soku pomarańczowego. Nalała sobie pełną szklankę i usiadła między dziewczynami na kanapie.
- Na co się uczycie? - zagadnęła je.
- Francuski. - Oliwia przewróciła oczami.
- Hej, jest całkiem prosty! - Marta pociągnęła spory łyk soku.
- Pod warunkiem, że jeździsz co tydzień z ojcem na zakupy do Paryża. - mruknęła Julia.
- Ehh... - westchnęła. To, że była bogata i ojciec uwielbiał Francję nie było jej winą. Wstała, zabierając swoje rzeczy i poszła do swojego pokoju. Otworzyła ogromną szafę i przejrzała jej zawartość. Była wiosna i zdecydowanie przydałaby się jej jakaś ładna sukienka. Przypomniała sobie o propozycji Chuck'a i postanowiła wybrać się do Barneys. Zdjęła szkolny mundurek i założyła bordowe rurki, czarną koszulę z ćwiekami oraz czarne szpilki. Porwała torebkę po czym wyszła.
- Jadę do Barneys. Wrócę na kolację. Zamówicie coś dla mnie? - powiedziała do dziewczyn.
- Jasne. Dzisiaj chyba jemy makarony.
- W takim razie ten co zwykle. - krzyknęła kiedy zamykały się drzwi windy. Nie czekała długo i już była na dole. Samochód czekał przed wyjściem, więc wsiadła do niego. Wyjęła ze schowka butelkę soku i napiła się. W Nowym Jorku robiło się coraz cieplej, więc jego mieszkańcy musieli pić więcej. Jako, że było popołudnie, na mieście nie było korków. Bez problemu dotarli do sklepu. Zaczęła rozglądać się między wieszakami.
- Dzień dobry, czy mogę pani w czymś pomóc? - obok niej pojawiła się sprzedawczyni, na oko mająca 25 lat.
- Dzień dobry. Hmm... Szukam jakieś wiosennej sukienki. - uśmiechnęła się delikatnie.
- Rozumiem. Czy ma pani jakieś konkretne wymagania? Projektant, kolekcja, kolor?
- Nie, to nie gra dużej roli. Po prostu musi mi się spodobać. - uśmiechnęła się.
- Jaki fason najbardziej pani odpowiada?
- Hmm... Myślę, że przydałoby się coś bardziej obcisłego. Ale oczywiście nie aż tak bardzo.
- Dobrze. Pozwoli pani, że się rozejrzę i znajdę coś odpowiedniego. Postaram się wrócić jak najszybciej. Może pani tymczasem pooglądać inne rzeczy z naszej oferty. - uśmiechnęła się serdecznie i oddaliła się. Wróciła po kilkunastu minutach z paroma wieszakami. - Pozwoliłam sobie znaleźć coś w kilku kolorach. Niektóre z sukienek są troszkę szersze, np. ta biała Lanvin. Wiem, że lubi pani Lisę Perry więc przygotowałam kilka propozycji z jej najnowszej kolekcji. Jest też wiele innych kreacji, które moim zdaniem świetnie by do pani pasowały. Zostawię panią. W razie pytań i wskazówek, będę czekać za drzwiami.
- Oczywiście. Dziękuję bardzo. - zabrała od niej wieszaki i weszła do przebieralni. Przymierzała każdą sukienkę aż w końcu zdecydowała się na jedną. Była biała, bez rękawków, do pasa w delikatnej koronce. Na dole opadała szerzej. Otworzyła drzwi i ukazała się sprzedawczyni. - Co sądzi pani o tej?
- To właśnie moja faworytka, Lanvin. Od razu pomyślałam, że będzie świetnie na pani leżeć. Wygląda pani cudownie. - zachwalała.
- Dziękuję. - Marta odwzajemniła jej uśmiech. - Wezmę ją. Przy wejściu zauważyłam beżowe koturny bez palców. Uważa pani, że pasowałyby?
- Tak, to dobry wybór. Przyniosę pani rozmiar. - oddaliła się, a dziewczyna jeszcze raz zobaczyła swoje odbicie. Wkrótce stała przed lustrem w pięknej sukience i butach.
- Czy mogłaby pani dopisać to do rachunku Charlesa Balle? Prosił, żeby przekazać, że wpadnie dziś uregulować wszystkie rachunki.
- Oczywiście, to żaden problem panienko Williams. - wzięła od niej rzeczy i udała się do kasy. Kiedy Marta ubrała się, wręczyła jej torbę z ubraniami i podziękowała za zakupy. Kiedy tylko znalazła się za drzwiami sklepu, wyjęła telefon i wybrała numer Chuck'a.
- Cześć kochanie. Jak tam spotkanie?
- Już się skończyło. Właśnie jadę na budowę.
- To świetnie. Kupiłam sobie przepiękną sukienkę i buty. Mam nadzieję, że nie jesteś zły.
- Jasne, że nie głuptasie! Mówiłem Ci, że masz kupić wszystko na co masz ochotę! Pojadę dzisiaj do Barneys i zapłacę za wszystko.
- Dobrze. Zadzwonisz wieczorem?
- Oczywiście. Do usłyszenia. - zakończył połączenie. Wsiadła do limuzyny i w końcu pozwoliła swoim nogom odpocząć. W domu zrobiła porządek w szafie, po czym przymierzyła sukienkę i buty. Było już późno, więc włączyła lampki choinkowe zawieszone nad jej łóżkiem. Światła w oknach wieżowców migotały wesoło. Kochała ten widok z każdym dniem coraz bardziej. Nagle zadzwonił jej telefon.
- Cześć Skarbie. - uśmiechnęła się sama do siebie. - Gdzie jesteś?
- Cześć Piękna. Jestem tu. - szepnął.
- Tu? - odwróciła się gwałtownie i spostrzegła go stojącego w drzwiach. - Heej... Co tu robisz?
- Nie mogłem się doczekać Twojego widoku. - uśmiechnął się pod nosem i podszedł do niej. Objął ją od tyłu w pasie i pocałował w szyję. - Wyglądasz pięknie w tej sukience. Mam coś dla Ciebie.
Wyjął z kieszeni marynarki granatowe pudełeczko. W środku był piękny łańcuszek z białego złota z cudowną zawieszką przedstawiającą Empire State.
- Dziękuję, ale nie musiałeś... Już i tak wystarczająco się dziś wykosztowałeś! - szepnęła wzruszona.
- Lisa powiedziała, że będzie pasował do sukienki. Miała rację. - uśmiechnął się szeroko i pocałował ją.