Pewna urocza istota lat niespełna trzynastu szła przez las żwawym dosyć krokiem. Płeć owej osóbki niektórzy bardziej i lepiej ode mnie uczeni zwykli nazywać piękną, dziewczę to jednakże odznaczało się wyjątkowo odstającymi uszami i nieprzyjemnym dla oka zaczątkiem młodzieńczego trądziku na buzi. A na imię miała Bernazella.
Bernazella śpiewała cichutko pod nosem średniowieczną pieść rycerską, gdy nagle na jej drodze pojawiło się drzewo. Zarówno drzewo to, jak i droga zawieszone były gdzieś tam w próżni, a to z uwagi na niezdolność autora do wykreowania bogatszego tak zwanego świata przedstawionego.
Zza drzewa wyskoczył smok, rycząc przeraźliwie i dźgając naszą bohaterkę rogiem zawieszonym pomiędzy ślepiami i rzekł:
-Zjem cię!
-Smoku,smoku,dlaczego masz takie wielkie zęby? - spytała dziewczynka.
-Nie zadawaj takich infantylnych pytań,ty głupia, bo przeklnę szkaradnie - smok zrobił inteligentną minę i obrażony uwagą Bernazelli schował zęby, jako że miał sztuczną szczękę.
-Smoku,smoku,a po co ci tenszkaradny róg pomiędzy ślepkami? - ciągnęło dalej urocze stworzonko lat trzynastu.
-A żeby cię zadźgać.
I tak smog zadźgał na śmierć biedną Bernazellę.
A morał z tego taki płynie, że smoki chadzają po tej krainie. Ciężko mieć lat rzynaście, iść przez las i spotykać inteligentne smoki. Ale takie już jest życie.
A żeby opowieść tą dopasować do zdjęcia, powiem wam, że nie miało to miejsca w Lublinie. I już napewno nie w pobliżu Zamku Lubelskiego. I zdecydowanie nie w miejscu, w którym stoję ja i Ewel.