Na środku ulicy niespodziewanie uderza mnie czasem w twarz twój zapach. Mieszanka mięty, grejfruta, bazylii. Nagły przypływ ciepła i nerwowo szukam w tłumie twojej twarzy. To znowu nie to. Nie chcę Cię pytać, jak głupia jestem. Dlaczego ciągle gdzieś w snach jedną nogą, nie dając sobie i Tobie spokoju, nie potrafię zwyczajnie zamknąć tego rozdziału. Dlaczego jakieś najmniejsze cząsteczki przedzierają się przez moją głowę i robią tam taki burdel, o jakim nie śmiesz nawet myśleć. Dlaczego nie mogę zwyczajnie pozbyć się tych obrazów, wymazać, wyrzucić? Przeraża mnie własne przywiązanie.