jestem wykończona. całe dwa dni na kursie, a ja padam. pewnie z tego powodu, że to co dziś i wczoraj robiliśmy zupełnie odbiegało od mojego wyobrażenia na temat tych zajęć. na szczęście już dziś pod koniec zaczęlismy pracę z kwiatami, więc luz.
mimo to gdy patrzę na to paskudztwo stojące na stoliku mojej mamy mam odruch wymiotny. dobija mnie myśl, że mam to robić na codzień w pracy. czuję, że to mnie w żaden sposób nie uszczęsliwia, ani mnie to nie odpręża, ani nie sprawia żadnej frajdy. nie chcę w tym pracować na stałe.
naprawdę moim marzeniem jest fotografia. na szczęście dowiedziałam się o szkole fotograficznej policealnej + Sylwii wujek ma swój zakład i mogę sobie tam załatwić praktyki, żeby nabrać doświadczenia. jest jeden problem - muszę mieć skończone liceum, a do tego brakuje mi dwóch lat, ale.. ale Bastek ma szkołę wieczorową, w której można przez rok zaliczyć dwie klasy i nadrobić szybko zaległości. tak więc zapowiada się pracochłonny rok. praca w jakieś zakichanej kwiaciarni ( byle nie u Skrzydlewskiej ! ), szkoła i pełno materiału, potem w maju matura.. ale nawet jak nie zdam matury to i tak bd miała skończone liceum, a szkoły policealne nie potrzebują zdanej matury.
teraz włączam Zbuntowanego Anioła i odpływam się relaksować..