mnóstwo prowizorycznych drewnianych trumien
szkaradne postacie wyjadające wnętrzności otumanionych dorosłych i półprzytomnych dzieci
świeczka oświetlała zarysy twarzy, które teraz połączyły się w długim rozkosznym pocałunku.
postacie sunęły bezszelestnie i pozbawiały życia kolejne ofiary
mary leżała wtulona w klatkę piersiową noah, który odgarniał z jej twarzy niesforne kosmyki włosów.
radio jak zawsze tonęło w przytłumionych jękach nieznanego im przyćpanego wokalisty.
mała rudowłosa dziewczynka głośno płakała. łzy skapywały z piegowatych policzków na martwą twarz jej matki
byli dokładnie we właściwym miejscu, we właściwym czasie. jakby ich nudne bezwartościowe życia wreszcie zyskały
na wartości.
karmili się nawzajem swoją obecnością, trwali w słodkiej symbiozie, bez której w końcu umarliby oboje.
w połowie łysa istota o trudnej do ustalenia płci zmierzała w stronę dziewczynki zmazując trupią dłonią z zapadniętej twarzy resztki ludzkiego mięsa.
po pokoju rozniósł się przyjemny zapach palonego tytoniu. ich długa rozmowa o odmienności poglądów tradycyjnie
przerodziła się w żarliwą kłótnię, która tradycyjnie skończyła się po kilkunastu minutach, tradycyjnie pod wypłowiałą
kołdrą
ciepła krew mieszała się z błotem, piski i wrzaski dziecka przeszywały powietrze, by wreszcie nagle urwać się, kreując jeszcze trudniejszą do wytrzymania ciszę
uosobienie śmierci zapukało w szybę obrzydliwym pożółkłym palcem zostawiając na niej ślady galaretowatego śluzu