życie jest przewrotne.
w sumie to wystarczyłoby powiedzieć, że jest popierdolone i cholernie niesprawiedliwe.
i kiedy kolejny raz z zaciśniętymi zębami i łzami w oczach wspinasz się na tę górę, mało ważne, że na kolanach, przecież to nie ma znaczenia, idziesz do przodu. Choćby było najgorzej - idziesz, kurwa, do przodu. Chuj z tym, że dopiero co wyszedłeś z depresji głębszej od dna Bajkału. Chuj z tym, że ktoś usiłował Cię skrzywdzić. Dotkliwie. Psychicznie, ale nie mniej intensywnie również fizycznie. Dalej żyjesz. Jesteś tu i teraz. I wchodzisz na tę górę, bo chcesz. Bo wiesz, że stamtąd dopiero zobaczysz wszystko to, co udało Ci się zrobić, co osiągnąłeś swoją ciężką pracą. A uwierz, widok jest tego wart.
Mnie tam jeszcze nie było.
Przede mną ostatni zakręt, przejebanie trudny do przejścia. Bynajmniej nie dla tego, że jest ostry, stromy, śmaki czy owaki. Zwyczajnie mnie przerasta. Na tę chwilę. Na chwilę, gdy wszystko zwala Ci się na głowę tak bardzo, że nie istnieje żaden sposób na jakiekolwiek odreagowanie. Nie działa kompletnie nic. Ciągłe ciśnienie, które rozpierdala Ci czaszkę od środka, pulsująca skroń i przekrwione oczy. Nie działa nic. Kompletnie nic.