Staram się zrozumieć wszystko, każdy problem, każdą przeszkodę, każde złe słowo, każdy haniebny gest, ale jedenj rzeczy nie jestem w stanie pojąć, pomimo najszerszych chęci. Gdzie radość życia, gdzie nadzieja i wiara w marzenia? Wszystko znika, umiera jak senna mara, ale zbiera dramatyczne żniwo... zastanawiam się jak długo można oszukiwać samego siebie, ile czasu przeczyć własnym uczuciom, jak szybko zrezygnować ze szczęścia, które mogło stać się Naszym udziałem, dlaczego odebrać sobie najbardziej potrezebny impuls do życia, czyli tą iskrę, która do tak niedawna świeciła watłym światłem, ale ono istniało- teraz wydaje z siebie ostatni dech i chyba zgaśnie, zostawiając ciemność i swąd palonych wspomnień!
Nie mogę odgadnąć skąd w sobie znajduje tyle woli walki, tej młodzieńczej werwy pchającej mnie do jakiegoklowiek działania, przez chwilę poczułem się jak nowo narodzony, doznałem katharsis -odsunąłem stęchłą przeszłość, ale już widzę jak to przeświadczenie było złudne. Nie spodziewałem się takiego obrotu spraw, nie przypuszczałem, że koniec był tak bliski...
Teraz, o dziwo nie czuję do Ciebie żadnego skrawka nienawiści, żadnej odrazy, nawet smutek stał się mniej dotkliwy, pomyślałem o przyszłości, w której wszystko może ulec diametralnej zmianie.
Może kiedyś będzie lepiej
Może kiedyś nabierzemy odwagi
Może kiedyś opuścimy bezpieczną przystań i zaczniemy żyć
Może kiedyś zrozumiesz, dlaczego taki jestem
Może kiedyś nastapi niebawem...
Może pozostała mi tylko ta nadzieja, ale nie może być jednostronna
Może pozostaną tylko wspomnienia
Może pozostaną zdjęcia, które dopiero zrobimy...
Może pozostaniemy nadal MY ...