Nie ma sytuacji bez wyjścia, czasami po prostu nie chcemy go dostrzec i poddajemy się, zamiast podjąć się trudniejszej drogi.
Smak zwycięstwa jest tym bardziej intensywny, im dłuższa i bardziej zacięta jest Twoja walka. Nie poddawaj się. Nigdy!
Postanowiłem nareszcie uściślić swoje rozważania i je zapisać tutaj (miejscu, gdzie prawie bez żadnych tajemnic mogę opisać swoje problemy), kiedy wiem, że te myśli zostają przelane na papier lub pulpit komputera zawsze mogę do nich powrócić i znów odbudować w sobie siłę, którą miałem podczas pisania tego motywującego, ale i szczerego jak nigdy dotąd tekstu. A więc moje refleksje dotyczą odwagi życiowej i trudu jaki wkłada się w osiągnięcie zamierzonych przez Nas celów, spełnianie marzeń - podążając trudną, pełną przeszkód i przeciwności losu ścieżką życia. W swoim dotychczasowym życiu spotkałem ludzi, którzy w bardzo młodym wieku podejmowali się niemożliwie odważnych i dość niebezpiecznych przygód, którymi chcieli poprawić niezadowalający byt. Do tej pory słyszę słowa: "nie żałuję", "gdybym miał cofnąć czas nie zawahałbym się powtórzyć tego raz jeszcze, choć się nie udało za pierwszym razem", zadaję sobie pytanie skąd w niektórych ludziach tyle odwagi, tyle chęci, ryzyka, może i szaleństwa do podejmowania takich wyzwań? Wszystko na pewno zależne jest od Naszego charakteru, predyspozycji wewnętrznego "ja" do walki, podjęcia trudu, nawet wbrew woli nieprzychylnych Nam ludzi. Wiele tych sytuacji było mi obojętnych, do chwili kiedy potrzebuję sam pokierować się tak ważnymi wartościami w swojej najbliższej przyszłości, ale pragnę by tymi samymi ideałami pokierowali się inni. Ile razy można podnosić głowę do góry, kiedy tak wiele sytuacji, wielu wrogich Nam ludzi stara się przycisnąć ją do samej ziemi? Odpowiedź powinna zabrzmieć: będę podnosił się tyle razy ile razy los rzuci mnie na kolana, kiedy splunie mi w twarz pasmem ohyd podniosę się! nie poddam się! dążę do spełnienia swoich marzeń! Każdy, ja, Ty, sąsiad mój i Twój, nawet pies i tygrys odczuwa strach, skrywa własne pragnienia bo boi się porażki, odrzucenia, odwrócenia się najbliższych. Boi się nie mieć racji w swoich przekonaniach dopóki dopóty nie pokaże i udowodni swojego zdania. Ale kiedy Ci gorliwi przeciwnicy spotkają się z oporem, buntem przeciwko ich tyrani to może właśnie wtedy podejmą trud zrozumienia i akceptacji innej drogi do szczęścia, niż oni sami by sobie życzyli. Nie rozumiem dlaczego tak wielu ludzi próbuje ingerować w sprawy bliźnich, nawet gdy ta sytuacja jest dość oczywista i np. rodzice starają się zapewnić własnemu dziecku dobrobyt, nie tylko taki materialny, ale i poczucie bezpieczeństwa- to gdzie ginie zasada partnerstwa, szczerego dialogu, kompromisów skoro narzucając własne zasady tłamszą prawo do odpowiedzialności za siebie prawie już dorosłych dzieci. Odbieranie prawa do młodzieńczych błędów nie jest sposobem na ochronę przed złym światem, przed jego zgrozą i okrucieństwem, ale jest odebraniem szansy na zbudowanie silnego charakteru, odpornego na stres, który poprzez wiele kłopotów ulega stopniowej krystalizacji i udoskonaleniu poprzez własne działania. Kiedy próby te prowadzą Nas do cierpienia to właśnie wtedy Ci najbliżsi powinni stać się dla Nas oparciem, ze zrozumieniem przytulić i pocieszyć, nie wypominać każde potknięcie. Tylko czy taka sytuacja jest jeszcze możliwa w świecie pełnym przemocy, agresji, homofobii, ksenofobii i wszelkiej nietolerancji? I czy miłość (nawet ta rodzicielska) musi być okazywana poprzez poniżenie, upokorzenie i psychiczne maltretowanie? Nie potrafię znaleźć odpowiedzi na te pytania, dlaczego żyjąc już na tak zaawansowanym poziomie cywilizacyjnym, powracamy do instynktownego, pierwotnego okazywania uczuć. Ludzie, otwórzcie się na różnorodność wokół Nas!
Walczcie!
PS: znienawidziłem tchórzostwo, które przez chwilę mogło stać się także moim udziałem. Nigdy więcej!