Czytałem ostatnio ciekawy artykuł. Co prawda nie dotyczy on czegoś zupełnie nowego natomiast dobrze, że po raz kolejny pojawia się w prasie. Pozwolę sobie w kilku krótkich zdaniach streścić czego on dotyczył. A wiec, dziennikarze (oczywiście nie tacy z brukowców) podejmują starania odpowiedzi na pytanie: jaka zależność istnieje pomiędzy słowem, bagażem słów jaki każdy posiada, a dokładnym opisywaniem swojego samopoczucia, realnym odwzorowaniem stanu ducha. Jest to bardzo interesujące zagadnienie szczególnie w świecie pełnym wszelkiego rodzajów skrótów, zapożyczeń, ogólnie niezrozumiałych neologizmów i neosemantyzmów . Język jako narzędzie porozumienia międzyludzkiego powinno być pielęgnowane natomiast coraz częściej jest ono okaleczane. Nie jestem pewien czy ta nieumiejętność wyrażania uczuć wiąże się z brakiem odpowiednich słów w osobistym słowniku& czy raczej z istnieniem jakiejś bariery, która izoluje dwa światy, wewnętrzny i zewnętrzny. Ta granica powinna istnieć, bo nie każdy może być powiernikiem najgłębszych przeżyć, co bynajmniej w moim przypadku wiąże się z pewną wstrzemięźliwością w uzewnętrznianiu się, tym niemniej ta granica na płaszczyźnie językowej może pojawiać się w najbardziej prozaicznej wymianie zdań, jaką jest rozmowa o pogodzie. Wodząc wzrokiem po tekście jestem trochę przerażony tym co niektórzy mogą po nim wywnioskować pielęgnuje w sobie jakieś archaiczne wartości dotyczące pięknej wymowy, erudycji i rozwoju sztuki oratorskiej, dziwne, ale prawdziwe. Nie jest ważne to, aby posługiwać się mało znanymi słowami (wyszukanymi gdzieś w zakamarkach słownika wyrazów obcych ),ale najważniejsze jest posiadanie własnego STYLU! O indywidualności rozmnażajcie się! Niech wasz język będzie zabawą, świadomą grą słów, pełną przezajebistych połączeń :P
PS: nawet na maturze coś się może przydać :D