Gackt jeden wie, ile się nasłuchałam wynaturzeń o kompleksach. I nie ja jedna, z pewnością. Nos zbyt zadarty, oczy za małe, usta krzywe, podbródek zbyt wystaje - ok, takie jazdy ma każdy.
Problem pierwszy - odchudzanie.
Jeśli podbija do mnie (sytuacja jeszcze z gimnazjum) wieszakopodobna znajoma ważąca 46kg, gdzie ja sama przy wzroście niewiele wyższym miałam 50, i zaczyna piszczeć, jakie to ja mam szczuplutkie nóżki, a ona takie kiełbasy, to już jest przegięcie. Zwłaszcza, że bez większego problemu nosiłam ją na rękach, a jej udo jedną ręką mogłam objąć.
Co wy, dziewczyny, oglądacie?!
Jestem upoważniona do takich sądów: szkielety nie są seksowne. Miednica na wierzchu nie jest seksowna. Żebra, na któych można grać jak na ksylofonie, nie są seksowne. Z tego prostego powodu, że zaprzeczają założeniu kobiecego ciała, które dlatego jest atrakcyjne, bo jest miękkie, krągłe, przyjemne w dotyku, tak różne od męskiego (Maco, ty chodzący kościotrupie!). Tak więc boczki nie są niczym złym, absolutnie - poza tym, to świetne miejsce na ręce. Nie mówię oczywiście o sytuacji, gdy można taką fałdę wziąć w dwie ręce i machać jak flagą, ale ogólnie boczki są git. Zapytajcie pierwszego lepszego faceta (ale nie fanów Dody, błagam).
Ta sama sprawa jest z facetami. Przykład - znajomy, który uważa, że posiadając płaski brzuch i zero zbędnej skóry jest za gruby. Are you fucking kidding me.
Problem drugi: sweet focie.
Jest sobie galeryjka na gronku, nk czy innym społecznościowym mrowisku. W galeryjce - gdzieś osiemdziesiąt fotek właścicielki konta, na każdej jednej cyc do przodu (prawie goły), tapeta, dzióbek albo język na wierzchu.
Zdjęcia nie różnią się absolutnie niczym poza kolorem ubrania, nno, może jeszcze akcja przeniesie się z przedpokoju do łazienki, bo tam jest większe lustro. I pod każdym jednym zdjęciem niezwykle głęboki, natchniony i filozoficzny tekst o tym, jaki to świat jest zły, sile przyjaźni, czy jaka to autorka zdjęcia jest zajebista.
Ale temat zdjęć i przesłanie jest jedno - bo i jedno zostało zawarte, a brzmi ono mniej więcej "nie mam nic do powiedzenia, ale możesz mnie przelecieć". Brawo, doprawdy, wystawiać się na widok publiczny, a potem mieć pretensje, że ktoś za tyłek złapie - "przecież sama tego chciała".
Problem trzeci - kompleksy internetowo leczone.
Kolejny dzień, kolejne wysłuchiwanie, jaka to połowa moich znajomych jest nieszczęśliwa, bo są grube, brzydkie etc. etc. etc.. A potem wracam sobie do domu, załączam kompa i o - te same dodały pół kilo nowych fotek, portretów we wszystkich ożliwych kombinacjach. W opisach znowu "o nieee, jak ja brzydko wyszłam".
Gdybyście serio tak myślały, to byście ich nie wrzucały.
Nie wiem, czy mówicie to dla zasady, bo jeszcze kto powie, że samolubna, czy chcecie podbić sobie ego komentarzami typu "nie, wcale, co ty, jesteś ładniutka, jak ty ładnie wyszłaś".
Właśnie, odzew do Kei - gówno mnie obchodzi, co powiesz, jesteś śliczna i mówię to ostatni raz.
Ok, ogarniam myślenie typu "nie podobam się sobie, więc nie pokażę twarzy". Ale coś w typie "pojojczę jeszcze, jaki ze mnie paszczur, a potem dorzucę nowe portrety" to już hipokryzja.
Kurna, ten temat pewnie jeszcze będę poruszać.
/brb/