Kobyłka i jej spóźniony zadek.
Studnica 2013
rythm is everything
Zbliżał się wieczór. Czerwcowy, ciepły, pachnący sianokosami wieczór. Ptaki krzycząc zataczały po niebie koła. Siedziała na parapecie kuchennego okna. Nie zapytała dlaczego przyjechał, ani czy zje z nią kolację. Na każde rodzące się w jej głowie pytanie znała już odpowiedź. Rozmawiali o pogodzie, czy pozwoli im zwieźć siano z łąk, zanim niebo zaleje je deszczem, o tym, że koniuszy zapomniał dosypać witamin do paszy Lady Winter i o tym czy źrebię Negry wyrośnie na chempiona. Wszystko to wydawało się wtedy dla nich takie ważne. Na wspomnienie przyuczania Negry do pracy w zaprzęgu, śmiali się tak głośno, że aż zbudzona z popołudniowej drzemki Moira przyszła zobaczyć, co też wprawiło jej panią w tak dobry nastrój. Zobaczywszy mężczyznę opierającego się o kuchenny blat, szczeknęła znacząco i ułożyła się w nogach dziewczyny. Nigdy do końca nie zaakceptowała jego obecności w swoim domu. Ostatnie promienie zachodzącego słońca gubiły się w ciemnym szkle pustej już prawie butelki po winie. Ptaki ucichły. A oni coraz bardziej zagłębiali się we wspomnienia. Wspomnienia, które wywoływały na jego twarzy ten wyjątkowy półuśmiech.
- A pamiętasz swój pierwszy dzień w stajni? Byłaś wtedy taka przerażona... - zamilkł w połowie zdania, tak jakby słowa wyrwały mu się z ust wbrew jego woli. Uśmiechneła się delikatnie.
- Pamiętam jakby to było dziś. Wiedziała, że nie wolno jej powiedzieć nic więcej. Chwilę ciszy przerwało pochrapywanie Moiry. Roześmiali się oboje z ulgą.
- Zostanę... ustatkuję się, wykupimy Negrę i jej młodego championa... - wyrzuciła z siebie, dawno już układane w głowie zdanie, ale przerwała dostrzegłwszy grymas bólu, który przebiegł po jego twarzy. Wiedziała, że ryzykuje. Tak czy inaczej straci go tego wieczora.
- Nie możesz. - odpowiedział spokojnie. Ten spokój ją ranił.
- Dlaczego? - odparowała bez namysłu.
- Nie możesz, bo jesteś jak ten robaczek świętojański - to mówiąc otoczył dłonią zabłąkanego świetlika. Dopiero teraz spostrzegła, że za oknem zapadł już zmrok, w którym tańczyła zgraja maleńkich owadów.
- Jestem świetlikiem? - zapytała z lekkim zdziwieniem.
- Bo widzisz, mogę takiego świetlika położyć na dłoni, ale nie mogę trzymać go zbyt długo, bo wtedy jego światełko zgaśnie - to mówiąc wskazał na blednącą zielonkawą poświatę zamkniętego w dłoni robaczka świętojańskiego.
- Ja jednak chcę, żeby to maleństwo nadal dla mnie świeciło... dlatego musze pozwolić mu żyć własnym życiem. - Wydawało jej się, że jego głos zadrżał, kiedy wypowiadając ostatnie zdanie, uwolnił świetlika. Zielonkawe światełko znów zabłysło i natychmist dołączyło do nieboskłonu pełnego migoczących zielonych gwazd.
Nie zrozumiała jego słów. Zrozumiała je dużo później. Nigdy jednak nie dowiedziała się, że nie była dla niego tylko światełkiem,
które z nastaniem dnia gaśnie. Była jego słońcem.
Tęsknię za latem i pracą z czworonogami. Na wszystko trzeba sobie zasłużyć.
And belive me... everythig will be fine.