Studnica.
Kobyłka, której kopytka czasem nie nadążają za pomysłami rodzącymi się w głowie.
I moja twarz, zmęczona upałem.
Taka mała rzecz - zawsze byłam dumna z tej grzywy.
Długo mnie tu nie było.
Aktulanie leżę w łóżku z zapaleniem zatok, to w sumie jedyny powód, dla którego znalazłam czas na notkę.
Ten dzień był zdecydowanie za długi. Była na tyle zmęczona, że prawie nie poczuła jak Rudzielec szturcha ją w ramię.
Domagał się głaskania, tradycyjnie poprzedzającego wieczorny odpas. Westchnęła, tak głeboko, jakby chciała opróżnić
płuca z niepotrzebnie zalegającego w nich powietrza. W roztargnieniu przejechała dłonią po grzbiecie wierzchowca,
wyraźnie zadowolonego, że wreszcie okazała mu zainteresowanie. Do jej dłoni, pośród kilku kasztanowatych,
przylgął także siwy włos. Kto by pomyślał, że kika dni temu jej dzieciak skończył 20 lat. Wciąż miał to samo spojrzenie,
wróżące bryki i dzikie galopy. Tak jakby nigdy nic złego go nie spotkało. Z zamyślenia wyrwała ją Negra, kopiąc w boks.
Pozostała na dnie wiadra porcja paszy wylądowałą w jej żłobie. W stajni zapadła cisza, przerywana tylko równomiernym
odgłosem przeżuwania. Na dworze lało. Dobiegła do drzwi domu, otworzyła je szarpnięciem i... wylądowałą na ziemi.
Jej nieświadome zagrożenia ciało nie zdażyło stawić oporu niepohamowanej radości Moiry.
Trzeba ją wreszcie tego oduczyć - pomyślała. Suczka husky była naprawdę ciężka i właśnie zabierała się do polizania ją po twarzy.
Moira! Złaź ze mnie. - wydała polecenie, mimowolnie się uśmiechając. Niezadowolona Moira przysiadła tuż za progiem mieszkania,
czekając aż jej pani podniesie się z mokrych desek tarasu.
Nakarmić koty, rozpalić w kominku, wywiesić pranie... jak to szło? "Gdybyś czegoś potrzebowała, wiesz gdzie mnie znaleźć..."
W zasadzie nie było rzeczy, której nie mogłaby zrobić sama, ale przeszło jej przez myśl, że miłoby było czasem usłyszeć
"zostaw to, ja to zrobię...". Czekając, aż drewno pożądnie zajmie się ogniem, usiadła na dywanie przed kominkiem, ogrzewając
zgrabiałe dłonie. Moira natychmiast znalaza się obok i z teatralnym ziewnięciem złożyła swój wielki, puszysty łeb na jej kolanach.
Masz rację Moira, czas spać - powiedziała. W kieszeni jej bryczesów zawibrował telefon. Pies podniósł łeb i obdażył ją spojrzeniem
pełnym dezaprobaty. Dzwonił klient.
Dobry wieczór panie Marku, w czym mogę pomóc?... rozumiem... ciśnienie?... niech Maria poda ampułkę buskopanu... wiem,
przyjadę do kliniki najszybciej jak się da... - usłyszała w słuchawce pusty sygnał, oznaczający, że pan Marek stracił cierpliwość
i się rozłączył. Czeka nas ciężka noc - pomyślała. Zanim zdążyła się ubrać, Moira już czekała przy drzwiach, merdając ogonem
w przekonaniu, że czeka ją przejażdżka.
Nie, Moira. Ty zostajesz. - zakomenderowała psu. Otworzyła drzwi i wyszła spowrotem na ulewny deszcz.
Nie. Ten rok nie był rokiem pokuty. Był rokiem błędów. Za które dopiero zaczynam płacić.
"The longer I stand here
The louder the silence
I know that you're gone but sometimes I swear that I hear
Your voice when the wind blows
So I talk to the shadows
Hoping you might be listening 'cos I want you to know..."