Ten dziwny poranek rozpoczął się bólem w lędźwi, co zdarza się raz na jakiś czas moim plecom dokładnie tam, gdzie znajduje się "linia" pomiędzy nimi a miejscem, gdzie tracą swą szlachetną nazwę. Nie podoba mi się to, bo jutro idę do pracy, gdzie niekoniecznie sytuacje bez wyjścia, czyli takie, że nie mogę się wyprostowac z bólu są mile widziane. No ale może mi przejdzie, będę się dziś oszczędzać. Chcielibyście zapytać dlaczego ten poranek był dziwny? Odpowiedź jest oczywista, bo w zasadzie był jak każdy czwartek dotychczas, czyloi musiałam wstać o 7:00 na zajęcia ( metodologia badań muzykologicznych - coś strasznego - na marginesie), ale zrobiłam to po raz ostatni w swoim życiu, bo podjęłam decyzję, że nie tędy jednak droga. Jeśli ładnie czytacie ze zrozumieniem, to zapewne domyślacie się o co chodzi. Nie straszna mi oczywiście sesja, tylko fakt, że muzykolog musi być osobą, która się na tyle w swojej dziedzinie, że zna odpowiedź na hmm... choćby większość pytań. Jakim byłabym muzykologiem, gdzie nie miała bym poczucia, że jestem dobra w swojej dziedzinie? Żadnym, przynajmniej w moim odczuciu. Warto zaznaczyć, że tutaj moja przygoda z Krakowem się nie kończy, a zapewne ciągle zaczyna. Na drugie śniadanie trochę zmian w życiu i do przodu. Więc w skrócie: muzykologiem, to ja nie będę.
Z innej beczki: wirtualność mnie przeraża. Choć może to złe słowo i nie chodzi bynajmniej o wyraz "wirtualnoąść". Nie wiem czy dobrze robię, bo czynię małe szaleństwo w swoim życiu, które podoba mi się na tyle, że brnę w to, rozkręcam i oddaję się tej magii, choć znowu wyraz "oddaję" jest chyba przesadzony. Czekam na rozwój wydarzeń, mam mieszane uczucia. Jeśli to czytasz i mnie znasz, zdajesz sobie zapewne sprawę, że w głowie mam chaos. Czas pokaże wszystko, jest bezwzględny, a ja już nie jestem taka dzidzia piernik jak mogłoby się wydawać.
Nieskomplikowane życie musi być nudne. Zawsze trzeba mieć powód do zamartwień, czy też radości. Powód, po prostu. Żeby żyć w zgodzie ze sobą potrzebuję powodów i poczucia, że coś się dzieje. I ludzi! Jak dobrze, że jesteście!
Na zdjęciu zimowy Kraków z kopca, ostatniego dnia tamtego roku. Miejsce godne uwagi, jedno z ulubieńszych.
Grzel.