wakacyjne, z bratem xd
Jestem tak niesamowicie szczęśliwa, że nie piszę tu z braku słów, którymi mogłabym to ująć. Moje życie jest niemal idealne.
Od miesiąca i czterech dni jestem z Bigbenem i jest niewyobrażalnie. To typ chłopaka, na który czeka się całe życie. Obawiam się, że funkcjonuje jako endemit.. Nevermind. Sam fakt, że ktoś taki jak ja i ktoś jego pokroju mogą tworzyć związek, zadziwia mnie ciągle. Bardzo wpłynął na mnie, moje życie. Pozytywnie rzecz jasna. Od tego sylwestra mój świat wygląda inaczej. No cóż, pozostaje mi tylko uwierzyć w końcu w szczęcie, jakim jest on. Do tego jutro (a właściwie dziś) są urodziny Oli, czyli domówka z kulludźmi. Nie widziałam ich niemal cały tydzień, przez co już nie mogę się doczekać! Na dodatek sama (!) ogarnęłam przed chwilą wzory redukcyjne. Duma mnie rozpiera. Chyba jednak nie rozpiszę się tak jak planowałam, bo Mateusz przypomina mi, która godzina. Po tygodniu zwolnienia z powodu skręcenia szyi (brak pytań xd) wracam dziś do Leszna i posiedzę tam do piątku. Potem ferie + obóz. Najbliższy tydzień będzie hardkorowy, bez dwóch zdań. Multum sprawdzianów, powtórek i kartkówek. Za to potem sobie użyję. Pierwsza połowa ferii to nadrabianie zaległości towarzyskich, druga to najprawdopodobniej góry z familją. A potem obóz narciarski, czyli kolejny tydzień szaleństwa, oby białego. Najważniejsze, że to będzie siedem dni z mym najukochańszym na świecie błękitnookim blondynem ;D. Na którego niestety w ogóle nie zasługuję. Niekiedy myślę sobie, co będzie jeśli pewnego słonecznego dnia on przejrzy na oczy i zobaczy, że ja wcale nie jestem tak przecudowna jak mu się teraz wydaje. Wówczas nie będzie nic, bo mój świat przestanie istnieć. Ale ale, na razie zupełnie nic na to nie wskazuje, wręcz przeciwnie. Tylko się zagłębiamy w tym zadurzeniu ;) Ale nie śmiałabym narzekać, na cokolwiek. Jest bardziej idealnie niż w jakiejkolwiek książce. Zmierzch zostawiamy daleko daleko za sobą. Ile szczęśliwych zrządzeń miało wpływ na nas. Na to, że jesteśmy my. Innego życia teraz sobie nie wyobrażam. A to dopiero miesiąc. Najcudniejszy miesiąc w moim życiu. Tak masakrycznie dużo chwil, które swoim pięknem przebijają te, które dotąd uważałam za godne pamięci. Te godziny spacerów, pełne trzymania się za ręce, początkowo nieśmiałych buziaków, później długich pocałunków, te przechodzone kilometry, podczas których aż bolała mnie twarz od śmiechu. I uśmiechu, bo nie pamiętam czasów, w których tak dużo bym się radowała. To kąbinowanie, jak tu najdłużej być razem, ale żeby nie było z tego dużych kłopotów. Te niesamowicie kochane smsy, niekiedy prawie do rana. Albo mój niewyobrażalny stres przed tą imprezą, która okazała się być super, chociaż byłam zaabsorbowana nim tak bardzo, że w sumie nikogo bardziej nie poznałam. Pierwsze wizyty w jego domu, opowieści jego taty. Wspólne rozmyślanie o tym co było, o tym co jest i co mogłoby być. Rozmowy o rzeczach zarówno małoistotnych, jak i tych najważniejszych. Moje życie w końcu ma sens. Nabrało barw. Teraz widzę, jak bardzo było ułomne, puste. Nie zdawałam sobie przez ten cały czas sprawy z tego, że brakuje mi najważniejszego elementu mnie. Ale ale, znalazłam go. Ten element. To takie niesamowicie ciekawe, odnaleźć kogoś, zupełnie przypadkowo, kto odmienia twoje życie tak diametralnie. Zmienia priorytety, buduje to życie od podstaw, na nowo, dużo lepiej. To zadziwiające, że można sobie egzystować przez szesnaście lat, zupełnie nieświadomie, że te czterdzieści kilometrów dalej jest ktoś, kto wkrótce stanie się tym czymś. Tą najważniejszą, trzymającą cię na ziemi istotą. Nawet podczas najgłębszych moich czasów nie wątpiłam tak na serio w to, że każdy zasługuje na szczęście i prędzej czy później je otrzyma od Boga. Jednakże nie miałam pojęcia, że mi przypisane zostanie w tak niebotycznej ilości. Dobrze, kończę ten potok słów, bo godzina już późna. Kakao mi wystygło.
__________
Sal.