Jutro 6:55 pociąg do Jeleniej Góry. Tam łapiemy autobus i spadamy daleko w góry.
Wypad krótki, dziwny. Bez pieniędzy, z marzeniami, goniąc uciekającą nadzieję i zmykające marzenia.
Nie wiem co robię. Pukam się palcem w czoło i próbuję zatrzymać czas.
Zatrzymam wskazówki i zegar przestanie tykać. Jak wrócę i spotkam się z Nim. Zatrzymam na kilka godzin piach w klepsydrach, zadecyduję czy ta machina ruszy w porę. Inny świat, tak jak w snach, w których czas nie istnieje.
Wygram z chorobą, postawię wszystko na jedną kartę. Jaką moc ma wybaczenie, a jaką prawdziwa Miłość? Oddam serce za tę decyzję. Nie wierzę w to, co się dzieje. Nie wierzę, że chcesz to stracić.
Walka o nicość, miecze z kaczych piór i fikcyjna dramaturgia. Ave... morituri te salutant.
Nie chcę umrzeć, chcę byśmy żyli. Ciche partycypacje. Dlaczego wierzę w cuda?
Ach... paskudna psychomachio! Nie ucz sztuki dobrego umierania. Nie czas na ars bene moriendi i fałszywe konotacje. Dość.
Jak wyrobić w sobie honor? Czym walczyć z dumą?
Jeśli się uda... to będzie nauczka do końca życia.
Tak, ciągle kocham.
A gdyby tak zatrzymać czas, zatrzymać świat?