Zakończyłam etap matur pisemnych, tak naprawdę została tylko część formalna.
Wyniki powinny być zadowalające, chociaż wiem, że pewne rzeczy mogłam napisać
o wiele lepiej. Nie wykorzystałam w pełni swojej wiedzy. Zabrakło mi koncentracji.
Zwalmy to na stres i ekstremalne sytuacje losowe.
Matura rzeczywiście okazała się egzaminem dojrzałości - oczywiście nie w sensie dosłownym.
Zmieniłam swój stosunek do pewnych spraw (chyba nareszcie na właściwy).
To nie to, że przestało mi zależeć czy straciłam ambicje i zapał.
Gdybym (czysto teoretycznie) nie dostała się na zaplanowany kierunek studiów (a bardzo, bardzo chcę),
nie stałoby się nic złego. Zawsze można spróbować za rok, albo przeprowadzić plan B.
I tak jest z wieloma rzeczami. Niepotrzebnie demonizujemy niektóre porażki, przejmujemy się głupotami.
A tak prawdę powiedziawszy, bardziej niż niepowodzenia boimy się reakcji innych.
A ja nareszcie nauczyłam się cieszyć zwykłymi rzeczami. Nigdy więcej nie chcę się przejmować tym, co mówią inni
(zwarzywszy na to, że ich oczekiwania nie są moimi oczekiwaniami).
Ostatnie wydarzenia - te duże i te maleńkie - otworzyły mi oczy na pewne sprawy.
Chyba nauczyłam się pewnego rodzaju pokory w stosunku do życia. Teraz jesteśmy, a za chwilę może nas nie być.
To, jaki bagaż doświadczeń zabierzemy ze sobą zależy w dużej mierze od nas.
Zrobię coś dla siebie - będę sobą.
Tymczasem czekają na mnie najdłuższe wakacje mojego życia.
Tego lata chce robić rzeczy, które mnie naprawdę uszczęśliwią.
Koniec z ciągłym patrzeniem w tył i na boki.
Bo inaczej będę jak ten dmuchawiec na wietrze...
Witamy w świecie dorosłych.