photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 14 LISTOPADA 2013

.

Chcę zasnąć i obudzić się za rok, spokojna, ustabilizowana, uśmiechnięta.


 

Nie potrafię, nie mogę się pogodzić z tą pustką. Jak ludzie radzą sobie ze śmiercią najbliższych? I dlaczego ja nie umiem?
Wchodzę do pustego mieszkania. Jest wypełnione jedynie Twoim zapachem i masą Twoich rzeczy. Nikt ich nie ruszył od czasu, gdy ledwo przytomną zabrała Cię karetka. Z początku myślę, że dam radę. Wybiorę dla Ciebie ostatnie ubrania, buty, zakręcę grzejniki, ogarnę, wyjdę... co za dużo na początek to nie zdrowo, i tak wkrótce będę tam spędzać każdą wolną chwilę, przygotowując mieszkanie pod wynajem.
Kuchnia, Twoje królestwo. Tutaj przygotowywałaś najlepsze ciasta, tutaj całe serce wkładałaś w to, by nikt nie był nigdy głodny w Twoim domu. Pamiętam, jak opowiadałaś mi, że po wojnie postanowiłaś, by nikt z Twoich bliskich nigdy nie odczuł głodu - tak jak Ty podczas wojny. W Twoim domu nie marnowało się jedzenia, tego mnie nauczyłaś: stary chleb dla kaczek, okruszki do karmnika na ogródku, wszystko zawsze mrożone, by się nie zepsuło. Zaglądam do wielkiego zamrażalnika: jest wypełniony po brzegi pierogami, ciastem francuskim, czekoladą, batonikami, lodami. Nie wiem do tej pory, czemu trzymałaś słodycze w zamrażarce, ale pamiętam, gdy jako dziecko prześlizgiwałam się z pokoju do kuchni i wyciągałam batoniki i galaretki.
Zaczyna się.
Powoli płyną mi po policzkach łzy. Uświadamiam sobie, że nigdy nie przyjdziesz do pokoju, gdy siedzę w Photoshopie i nie wciśniesz mi do ręki czekolady, nie podasz mi kubka z gorącą herbatą. Nie spojrzysz w monitor, pełna zachwytu "jak ja to wszystko umiem". Nie pogłaszczesz mnie po głowie ze słowami "ah Uleńko, tak się cieszę, że Cię mam".
Ja też się cieszyłam, że Cię miałam, i nadal się cieszę, że mogę wspomnienia o tak wspaniałej osobie jak Ty trzymać na zawsze w głowie i w sercu.
Nie będę przecież myśleć o tym, kto zje te wszystkie zamrożone pierogi. Ostatnie Twoje, najlepsze, najpyszniejsze. Przypominam sobie, jak raptem miesiąc temu niosłaś do stołu wielki półmisek schabowych i mówiłaś do nas "jedzcie dzieci, jedzcie, jak będzie za mało to dołożę!".
Brzmią mi w uszach Twoje słowa, Twój kojący głos. Z Tobą wszystko było proste. Z Tobą zawsze był spokój. Emanowałaś uśmiechem i ciepłem, potrafiłaś mnie uspokoić i w żart obrócić każde niepowodzenie.
Staję przy oknie, mrugam oczami, patrzę w niebo, może minie to potworne uczucie smutku i pustki. Ale ileż to razy stałam w tym oknie, patrzyłam na latarnię przy chodniku i czekałam na nadchodzący zmierzch, kiedy to latarnia się włączy i oświetli kuchnię ciepłym światłem. A Ty byłaś tam ze mną, opowiadałaś mi coś, zmywając naczynia albo robiąc herbatkę. Czułam się wtedy najlepiej. Czułam, że jestem w dobrym miejscu z osobą, która kocha mnie najbardziej. Osobą, której mogę zaufać bezgranicznie, bo nie ma żadnego powodu, by mnie skrzywdzić. Chce tylko mojego dobra, swojego już niekoniecznie.
Dość tego, muszę wybrać te ubrania... skręcam grzejnik w kuchni i wychodzę.
Nigdy nie spodziewałabym się, że ta prosta czynność może być tak upiorna. Dostałam wytyczne, zresztą po co, znałam Cię jak nikt inny. Beż, ecru, biały... każda rzecz pachnie Tobą i przypomina... wracają do mnie wspomnienia zarówno sprzed miesiąca, jak i 15 lat. Co z tymi rzeczami? Przytulałam je na Tobie niejednokrotnie, były tylko Twoje... do kogo teraz trafią? Jakże to wszystko bolesne...
Buty, zawsze w tej samej szafce, rozsuwanej, którą otwierałam przez całe dzieciństwo, by zakładać Twoje piękne szpilki. Ileż dawało mi to frajdy, szkoda, że potem moja stopa urosła na tyle, że stały się za małe. Siadam na dywanie. Ten dywan, w jakieś głupie, stare wzorki, jeździłam po nim samochodzikami udając, że to ulice. Coś kłuje mnie w piersi, jak myślę, że kiedyś sama wybierałaś ten dywan, co kilka dni go odkurzałaś... a za miesiąc, dwa, jakaś banda obcych studentów z pogardą będzie się śmiać z "prlowskiego dywanu"... z meblościanki, którą obstawiłaś ramkami z moimi zdjęciami i sztucznymi kwiatami... ze skrzypiącej szafy i łóżka. Każdy ten przedmiot to setki wspomnień, to moje dzieciństwo. I co, mam pozwolić, by jacyś "śmieszni" kretyni kpili sobie z tego?
Nie wiem, jak ja to wszystko zniosę.
W salonie całe ściany w moich zdjęciach. Ja na balu przebierańców, ja w pierwszej ławce w pierwszej klasie podstawówki, ja w ogródku, ja z Mikołajem, półroczna ja podczas chrztu... brakuje chyba jedynie zdjęcia usg z ciąży. I tylko jedno Twoje zdjęcie, z siostrą plus jedno zdjęcie ze ślubu. Czy ja doceniłam to, jak mnie kochałaś? Czy odchodząc czułaś, jak Cię kocham? Czy wiedziałaś, że chciałabym cierpieć za kilka godzin Twojego życia? Próbowałam Ci to za wszelką cenę powiedzieć, ale nie wiem, czy zrozumiałaś... czy wiedziałaś, że to ja mówię, jak Cię kocham.
Twoje leki na stole, Twoje okulary do czytania, Twój lakier do paznokci, różowy perłowy... Twoje kapcie przy kanapie  - miałaś je na stopach siedząc na niej, gdy panowie z karetki informowali Cię, że musisz pojechać z nimi do szpitala. Widziałam Twój opór, wiedziałam, że nie chcesz... ale czy choć przez sekundę przeszła Ci przez głowę myśl, że już nigdy nie wrócisz do tego mieszkania? Mnie nie. Uśmiechałam się do Ciebie i mówiłam, że tak musi być, że musisz pojechać z panami. Ale nigdy bym nie pomyślała, że więcej nie usiądziesz na tej kanapie, słuchając moich historii o szkole, sesjach zdjęciowych, znajomych i odchudzaniu się.
Drzwi balkonowe, wychodzące na ogródek... przy nich zawsze stała choinka. Ten pokój, ta choinka, ciepło, które tworzyłaś TY sprawiały, że nie do końca zwątpiłam w magię Świąt. Za drzwiami taras, na nim karmnik, który zrobiłaś, by dokarmiać ptaszki... byłaś już trochę schorowana i nie miałaś siły, by iść nad jeziorko karmić kaczki... kupowałaś więc nasionka i wrzucałaś okruszki do karmnika. Potem siadałam na podłodze przy drzwiach i patrzyłam, jak przylatują Twoi "ptasi przyjaciele", a Ty mi opowiadałaś, które ptaszki co lubią, które przylatują kiedy i ile jedzą. Kto je będzie teraz karmił? Ta zima nie będzie dla nich miła. Na świerku przy końcu ogródka nie ma już sensu robić gniazdek, drogie ptaszki, bo nikt Was tu nie nakarmi.
Grządki pełne sadzonek... tak podziwiany przez wszystkich ogródek, całe dnie potrafiłaś grzebać w ziemi, z miłością pełłaś begonie i róże. Zawsze byłam dumna, że w całym szeregu ogródków, Twój (nasz!) jest najładniejszy. Wkrótce to wszystko zmarnieje, razem z kilkunastoma doniczkami pełnymi kaktusów, których zawsze Ci tak zazdrościłam.
Nie mam siły do życia. Nie mam ochoty i energii. Nie mogę spać, bo śnisz mi się po nocach i budzę się z krzykiem. Kolejne opakowanie neopersenu z apteki leży już na biurku.
Nie mogę zaznać spokoju ani na chwilę. Zdenerwowanie w domu, zdenerwowanie w mojej głowie, zdenerwowanie w moim sercu. Nerwowe sny, nerwowe ruchy. Ból głowy, znowu mokre oczy i eyeliner rozmazany na policzku. Ile to potrwa? Jak długo będziemy opłakiwać ten ból? Jak można tak funkcjonować? Jak mogę wrócić na uczelnię i normalnie żyć?
Nie da się normalnie żyć, po prostu się nie da.
Pomaga mi tylko jedno. Pomaga mi płacz i pisanie, mówienie, opowiadanie innym o tym, co czuję i jaka byłaś. Nikt nie chce tego słuchać i nie dziwi mnie to. Jak dobrze, że fotoblog nie ma wyboru. Jak dobrze, że wciąż mam to miejsce, w którym mogę wylewać swoje smutki, świadoma, że jednak ktoś to czyta, ale nie jest zmuszony do żadnej reakcji. Nie chcę nikogo obciążać tą sytuacją. Nie chcę sprawiać, by problem mój i mojej rodziny miał stać się problemem praktycznie obcych osób albo nawet i moich znajomych, którzy jednak nie mają z tym nic wspólnego. Potrzebuję tylko spokoju. Z jednej strony próbuję żyć normalnie, używać facebooka, robić zakupy, wychodzić z psem, spotykać się z ludźmi. Z drugiej, każdy uśmiech do innej osoby, każde ":D" przyprawia mnie o kłucie w klatce piersiowej, czuję w tym takie zakłamanie... Z kolejnej zaś strony, co mam robić, gdy ktoś prosi o polubienie zdjęcia, opowiada o jakichś głupich znajomych, pisze smsy z imprezy? Nie odpowiadać/odpisywać, udawać, że wszystko jest w porządku i z bólem ciągnąć rozmowę o pierdołach, które mnie nie obchodzą? Ale przecież nie będę tłumaczyła, dlaczego nie chcę rozmawiać o piątkowej imprezie i środowym wyjściu do kina.
A współczucie i litość też mnie denerwuje. Chyba nie ma wyjścia z tej sytuacji, trzeba ją po prostu przeczekać i liczyć na odrobinę empatii ze strony ludzi... a ja tak nienawidzę liczyć na ludzi.


Ale tak ogólnie to z dnia na dzień jest coraz... łatwiej to znosić? Jutro zobaczymy się po raz ostatni.

Komentarze

~483marcela To Ty? O.o'
14/11/2013 22:18:39
juelej tak
14/11/2013 23:18:03
483marcela Jeju, to chyba jakieś stare :P
14/11/2013 23:23:03

Informacje o juelej


Inni zdjęcia: Ja nacka89cwaMiłego dnia :) halinamBiegus krzywodzioby slaw3001513 akcentova:) patki91gdTajemnica photographymagic:* patki91gdBellusia patki91gdJa nacka89cwa22.6 idgaf94