Tesknie za sobota... ale dokladniej za tym czasem przed godzina 1... Wtedy bylo najlepiej, tak beztrosko. Mysle, ze troche mi odbilo. Sama na sile staram sie unieszczesliwic. Nie wiem czemu, nie wiem po co. Chcialabym wyjechac, zaczac zyc na nowo, bez problemow. Szkoda, ze to dla mnie w tym momencie niemozliwe. Mowia, ze po kazdej burzy wychodzi slonce... Tylko ile mozna czekac na nie? Mam wrazenie, ze uwiesila sie nade mna chmura, ktora zawsze jest pelna problemow, czekajacych na to zeby spasc na mnie, kiedy bede bezbronna. Jestem w tym momencie przybita do ziemi. Niech ktos mnie podniesie, prosze. Myslalam, ze wyjazd dobrze mi zrobi, ale ciagle nie moge spac. Zawsze kiedy juz czuje sie spiaca zaczynam myslec o problemach, zadawac pytania, na ktore, bynajmniej na razie, nie znam odpowiedzi. To takie irytujace, ze mam najdluzsze wakacje, a nie jestem w stanie wypoczac! Korci mnie skoczyc ze wszystkimi, zostac calkiem sama w swoim swiecie, w sumie tam jestem bezpieczna. Tylko czy to nie zaprowadzi mnie tam, gdzie zawsze sie boje isc, ale czuje, ze nieublaganie do tego miejsca daze... Mysle, ze jestem troche wariatem. Troche bardziej...