Jak to jest, że zawsze kiedy kogoś potrzebujemy to nie ma nikogo, a kiedy ktoś potrzebuje nas nagle jest tłum ludzi?
Jak to jest, że nagle wszyscy mają pretensje o to co robisz i zapominają o rzeczach, które już dla nich zrobiłaś?
Czy gdyby nie to, że masz coś do zrobienia dla innych oni mimo wszystko pamiętali by o Tobie?
Czuję się ostatnio okropnie... Niby jestem szczęśliwa, ale jednak...
Gdzie są wszyscy kiedy ich tak bardzo potrzebuję? Owszem oni są, ale czasem zamiast dodać otuchy jeszcze bardziej dowalają...
Ktoś mi odpowie "takie życie" albo "umiesz liczyć, licz na siebie", ale kurcze... Jednak oczekuję tego wsparcia.
Dostaję je, po czym coś się chrzani. Czy to faktycznie ze mną jest coś nie tak?
Dzisiejszy dzień jest jakiś koszmarny... Chciałabym wyjechać i mieć wszystko gdzieś ;/
Niech ktoś się o mnie pomartwi, a nie odwrotnie.