Niewiele mówiąc: zjebałam. Wszystko zjebałam. Już na samym początku.
Będę tłustą świnią, już jestem.
Wczoraj była tragedia. Rano śniadanie ok, chrupkie pieczywo i trochę chudego twarogu.
Obiad rozpoczął schody: zjadłam trochę ryżu, jednego małego sznycla w piersi indyka zapiekanego z serem i trochę panna cotty czekoladowej. Jak na jedzenie pod nadzorem chłopaka, nie było tego strasznie dużo.
Ale wieczorem zadzwoniła koleżanka i nas zaprosiła do siebie i zjebałam wszystko doszczętnie.
Trzy piwa, chipsy, paluszki, tosty... Było tego tyle, że pewnie teraz wszystko odkłada mi się w moim i tak tłustym brzuchu i moich cholernie tłustych udach. I w mojej wielkiej dupie. Jestem tłustą świnią, nienawidzę siebie.
Dzisiaj za karę rano tylko trochę płatków z mlekiem, żebym przeżyła na uczelni i później tylko napój energetyzujący i trochę chrupkiego pieczywa. Jeśli wieczorem przyjdą koleżanki, znów pewnie zjebię, ale wtedy za karę cały tydzień będę miała dietę składającą się z marchewki i wody.
Nie chcę toczyć się po ulicy, chcę chodzić z dumnie podniesioną głową.
Przepraszam, że zawaliłam, moje kochane.
Chudości ;*