Po coraz częstszych zmianach swojej osobowości na teoretycznie lepszą zapadam się w coraz większe bagno.
Coraz częściej dostrzegam w sobie złe cechy charakteru, które szlifuje niczym jakiś diament. Tylko, że z diamentu prawie nic już nie zostało. To jakiś masakryczny okruszek. Nie ma już mnie. Pozostał jakiś dziwny jamochłon wsysający nieswoje cechy charakteru. Powodzenie, szczęście to już tylko fikcja literacka.
Gdyby tak ktoś spróbował zauważyć moje nieme wołanie. Gdzie taki doktor House, który zdiagnozuje moje dolegliwości nie patrząc na sygnały, które wypuszczam z siebie.
To nie dobrze, że wracam do miejsc, w których kiedyś byłem nieszczęśliwy. Przecież nie wchodzi się do tej samej rzeki po stokroć. A ja lgnę do tych miejsc i osób jak wygłodniałe zwierzę do kawałka starego mięsa, które wydaje się zbawienne.
Gaśnie mój zapał, mój entuzjazm. Gasnę ja.
I zakładam kolejną maskę przykrywając nóż w czole, zakrywając twarz pełną skaz. Uciekając od najważniejszych problemów mojego życia.
Porzygam się zaraz poraz ósmy, z jednego powodu.
Powracająca wiara w Boga cieszy mnie niezmiernie.
Jest już późno. Gaszę lampkę, i zapadam się pomiędzy satynowymi szmatami w nadzieji na lepsze jutro, że będzie słońce, że nie będzie już mnie.
Inni zdjęcia: ... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24