Uwielbiam ten stan mojej sztucznej podświadomości. Gdy się gubię w tym co mówie, w tym co robie, gdy jestem uzależniony na skupieniu się tylko i wyłącznie na jednej rzeczy. Im jest ich więcej, tym bardziej komplikuje się mój tok myślenia. Rzeczą niesamowitą jest wyłapywanie najdrobniejszych szczegółów, wyostrzony słuch, bo przecież Twój zmysł słuchu zwiększa się o ileś tam procent, naruszając na niekorzyść inny zmysł. Strach przepełnia Twoje źrenice, które z przepełnienia się rozszerzają dając przy tym intensywnie czarny kolor, który według Ciebie jest odzwierciedleniem powiewu grozy. Twoje źrenice stają się jedną całością Twoich oczu. Każdy problem, każde zmartwienie idzie za każdym razem daleko w zapomnienie, źródło sympatii osiąga szczytowy punkt, nienawiść odchodzi na bok, a uśmiech potrafisz kierować nawet do swojego największego wroga, lecz największym doznaniem jest dla mnie założenie słuchawek na uszy. Tysiące tytułów piosenek przechodzą przez myśli gdy wykonuje tę szybką do zrobienia czynność. Wtedy włączam muzyke, nieważne, która piosenka, najlepiej pierwsza z brzegu, pierwsza, bo o kilka setnych sekundy szybciej usłyszysz ten niekonwencjonalny dźwięk muzyki. Słuchając, czujesz się jak Bóg, czujesz wyższość nad innymi, jesteś dumny z tego, że to Ty akurat tego słuchasz, od stóp do głów przychodzą Ci dreszcze podniecenia i wtedy prowadzisz krótki monolog myślowy: Jest pięknie, nic więcej nie chce, mam Ciebie, to nie Jezus Chrystus jest moim zwierzchnikiem i Bogiem, to po prostu Twoja osobowość jest dla mnie autorytetem. Mój Bóg jest przy mnie, mój Bóg śpiewa dla mnie, mój Bóg istnieje, bo widziałem go i wiem, że żyje.