Czuję się tak okropnie, przez ten okres, że to poezja jakaś. Drugi dzień siedzę w domu i nigdzie nie wychodzę, bo tak naprawdę czuję ciągły dyskomfort i nie dam rady gdziekolwiek wyjść. Z drugiej strony dobrze wypadło, że teraz przecierpię, a w tygodniu nie będę musiała się męczyć. Przed wyjazdem mam się spotkać jeszcze z przyjaciółką, która wróciła właśnie ze śląska, no i w dodatku odezwała się moja dobra koleżanka, z którą jeszcze nie tak dawno nie miałam kontaktu, a teraz jak mamy chwilę luzu, to odzywamy się do siebie i spotykamy się na ploty. W piątek jadę po bilet na dworzec, w weekend się pakuję i po sprawie, znikam potem na jakieś 10-11 dni, ponieważ 28 wyjeżdżam z Gdańska i wczoraj pozmieniały mi się plany, że zamiast wsiadać w pociąg bezpośrednio do domu, wysiadam w Warszawie i zostaję tam na jakiś czas, a potem jadę z moimi braćmi i bratową nad jezioro, ale to to już nie jest takie pewne. Never mind, i tak się cieszę i będzie fajnie.
Z racji tego, że mam okres i nie dam rady ćwiczyć, pocieszyłam się tym, że nie dam rady też jeść, więc wszystko co dzisiaj jem, jest lekkie i niskokaloryczne, bo i bez tego czuję się jak beczka.
Udanej niedzieli, ja uciekam poszukać jakiegoś dobrego filmu, a wcześniej pod prysznic. :)