Tenże ryj mój niewidzialny i tabela rozpuszczalności poszczególnych jonów w wodzie. Tak, lekcja chemii. Cóż mogę powiedzieć/napisać o dzisiejszym/wczorajszym dniu? Zaspałem. Chciałem jechać rowerem. Przejechałem 300 metrów. Wróciłem. Pojechałem autobusem. Bez kanara, o dziwo. Dotarłem do szkoły. Pogadałem na angielskim. Przerwa. Zapierdalanka na samą górę na chemię. Przespałem chemię. Przerwa. Polski. Przespałem Polski. Przerwa. Matma. Sprawdzian. Kurwa mać. 110-minutowy sprawdzian napisałem w minut 12. Possible. Potem Pianoforte. Pograłem, pogadałem. Do domu. Umówiłem się z wiśnią na 14.30. Przełożyłem na 15, jechałem z Cycem. 15.21 Cycu wyszedł do mnie. 15.23 zadzwonił, żebym ja szedł do niego. 16.10 byliśmy w parku. Potem Wiśnia i kochanezielone. Pierdu-pierdu, srutu-tutu, pobiłem Tosię, ona mnie też, pogapiłem się z Cycem na tyłek wiśniówki, zadzwonił Brożek, dzwonił jeszcze 10 razy, pojechałem na maksa spóźniony i wkurwiony tak w chuj, że kurwa mać lekko poddenerwowany, że spierdoliłem uciekłem z miejsca spotkania. I co? Gówno. Musiałem na nich czekać. Czemu? Bo nie było busa. Potem jajka, okna, bana, nożna, kosz, tik, desperados, tik nie. Stop. Taka kolejność. Jajka, okna, jajka, okna, ludzie, my, dom brożka, pranie, strych, piłka, bana, brzozowa, kosz, desperados, tik. no i od godziny 00:15:05 piszę z wiśnią. I postaram się zmienić. I się wyprowadzam. Na stałe. Niedaleko, do Warszawy, do ojca.
Dziękuję, dobranoc.
czerwony tekst - not true