w każdy weekend znikam z życia coraz bardziej. ten weekend to był jeden dzień. jeden długi dzień alkoholu, problemów z sąsiadami, żenujących i zabawnych sytuacji. noc zlała się z dniem. koniec granicy, dotarłam do punktu, gdzie przestaję pytać, która jest godzina. a w każdy poniedziałek coraz trudniej jest mi ogarnąć rzeczywistość. i tylko faluję i opadam, muszę dotrwać do piątku. dlatego teraz siedzę z paluszkami w ryju i płaczę nad serialem, bo 'dlaczego tylko w filmach kryminaliści to inteligentni, cwani i przystojni faceci? dlaczego nigdy nie spotkam ryana o'reily.' mam złamane serce.
piękna pogoda, a ja nie mam siły, ochoty, motywacji, niczego. potrzebuję od czegoś zacząć, taki szybki start. później pójdzie z górki. tylko do czego najpierw mam wyciągnać rękę? nie potrafię podjąć tej decyzji.
jeśli przejdę ten semestr, to będzie jakiś-kurwa-cud.