wczoraj do kaplicy do mysłowa, lol. potem do babci. burza. gówno z wyjścia.
mam okres i oczywiście musi boleć
a dzisiaj, gdybym wiedziała że w tej szkole będzie tak beznadziejnie, tak chujowo i tak....ugh, to bym wcale do niej nie poszła. podpierałam się tym, że to już jeden z trzech ostatnich dni, w którym go widzę. szkoda mi. ta szkoła straci jakikolwiek sens bez trzecich klas, a zwłaszcza bez tego głównego odnośnika. i w sumie tylko po to polazłam do tej busy, gdzie dla rozrywki zmuszają ludzi do oglądania filmów lub rozplątywania splątanych sznurków na rękach.
chciałam z nim pogadać. nie dało się. zrobiłam z siebie idiotkę 100 razy, np. uśmiechając się do niego szeroko nie wiadomo po co i na co, a on tylko wywrócił oczami. nie dziwię się, ma mnie już dość. albo jak wpadłam do IIIa bo go szukałam, a on se siedzi pod drzwiami i spogląda spode łba wprost na mnie. nawet patrzeć mu się nie chce (boi się :D) nie no, tak na prawdę to mi nie jest do śmiechu. kurwa, zmarnowany dzień. do kościoła potem, próby z iwańcem. uśmiechałam się do tej tajemniczej, bladej jak śmierć dziewczyny. ma na imię patrycja, tyle wiem. jest...intruguje mnie. mój uśmiech odwazjemniła uniesieniem kącika ust. była zmieszan.
jutro muszę do tej budy pójśc, bo będzie ustalanie kto komu daje prezent na pożegnanie, więc tam si.ę zaczatuję. mam w dupie to że zrobię z siebie kąpletną dziunię latającą za chłopakiem. to już ostatnie dni, kurwa mać.