Nie bardzo wiem od czego zacząć. Próbuję sobie przypomnieć jak to jest być tą czarną owcą w stadzie, i dochodzę do wniosku, że ciągle nią jestem. A najzabawniejsze w tym jest to, że od tylu lat się użalam nad sobą i postanowiłam do tego powrócić. Czy to nie jest tragiczne? Młoda siedemnastoletnia dziewczyna, po stracie swoich najlepszych przyjaciółek, zamiast zająć się czymś produktywnym - postanowiła wrócić do pisania. Może to jakoś poprawi mi zasób słownictwa, ale na pewno nie samoocenę.
To ja, po dwóch związkach, w drugiej klasie technikum, w tym cholernie kolorowym październiku jakoś trzymam się na tych swoich koślawych nogach. Ciągle otaczają mnie jacyś ludzie, ale czy jest to istotne spełnienie moich marzeń? Jest taki chłopak, ni to przystojny, ni to atrakcyjny, a jednak właśnie on przyciągnął moje spojrzenie. Wartości ma wypisane na twarzy, w jego spojrzeniu jest coś takiego, czego nie potrafię opisać. Do tego ten uśmiech& Jeżdżę z nim w autobusie, i wystarczy mi, że stoi gdzieś tam obok, parę metrów ode mnie i raz na jakiś czas nasze oczy się spotkają to chyba już jakiś kontakt, prawda? Bo ja z tej samotności tu usycham i ilekroć próbuję wyrwać się gdzieś na imprezę, nie potrafię wstać z łóżka, ruszyć się gdziekolwiek.
Bez miłości wariuję. Bo jestem właściwie bez niczego osobę, do której planowałam wrócić, zajęła sobie moja przyjaciółka. Właściwie to zgarnęła mi go sprzed nosa. Jak pieprzony towar w supermarkecie. Więc to chyba nie miłość?
Mało wiem o miłości, bo w tym temacie ciągle jestem w gimbazie. Dwa krótkie związki, jeden z chłopakiem rok młodszym od siebie, drugi z chłopakiem, który nigdy nie był w żadnym związku.
Było to raczej poznawanie anatomii człowieka, niż jakaś miłość.
I jest jeszcze coś, czego nie wypowiem na głos, bo chyba umarłabym ze wstydu. W gimnazjum bardzo byłam zakochana w chłopaku ze swojej drużyny. Wszystkie moje działania w jego kierunku były zabawne i troszeczkę desperackie. Ale teraz, lubię z nim rozmawiać. Lubię iść obok niego, słyszeć jego głos i przyciągać w jakiś sposób jego wzrok, zainteresowanie. Lubię się do niego przytulać, czuć jego oddech. Chociaż to czynności tak cholernie prozaiczne, codzienne. Zawsze czułam, że to nie jest moja liga, że ja go nigdy nie poznam, bo jest egoistą tak jak ja tylko, że on jest w tą drugą stronę. Ja swój egoizm wyrażam ciągłym i nagminnym mówieniem o sobie, on nie mówi nic. Po prostu istnieje, jest w jakiejś sytuacji i woli działanie. Ja to chyba najbardziej bierna istota na Ziemi.
Nie bardzo to wszystko rozumiem, nie bardzo wiem jak mam to wszystko ogarnąć w swoim życiu. Co w ogóle powinnam robić. Bo coś powinnam. Ale ja siedzę. Siedzę przed tym kompem i gniję na tym krześle, schowana pod kocem, owinięta w turban, zasłuchana w muzykę lasów i piosenek o dawnych czasach. Ja chyba zbytnio uwielbiam przeszłość.
I tak bardzo nie potrafię zająć się drugim człowiekiem, że zajmuję się ciągle sobą. Innego wytłumaczenia nie potrafię znaleźć. Muszę ulotnić z siebie te wszystkie głupie myśli, zbyt wiele ich w mojej głowie, a najgorsze w tym to, że osoby, które kochałam najmocniej, wpoiły mi do głowy najbardziej przykre fakty o mnie, i one teraz nie potrafią ze mnie wyjść.
Teraz każdego dnia w moich uszach bębnią słowa, że jestem egoistką, chociaż może wcale tak nie jest. Każdego dnia widzę grubego potwora przed lustrem. A przecież nigdy tak nie było.
I ten rap, on codziennie leci w moich słuchawkach, chociaż właściwie to nikt go do mnie nie prosił. To jest jakiś taki chory tryb mainstream, czasami nawet nie zwracam uwagi na słowa. Zniewoliła mnie przeszłość.
Kocham, a jednocześnie nienawidzę innych ludzi, bo mi to zrobili. Bo pozwolili mi obwiniać się o wszystko, a w żaden sposób nie zaproponowali działania. I nienawidzę siebie, bo każdego dnia udaję coś, czym nigdy nie będę. Mam siebie za jakiegoś boga. Jestem tylko szarą jednostką.
Przynajmniej słowiański duch nigdy we mnie nie umrze, zrodził się w zimę 2013, będzie trwał jeszcze długie lata. Sława!