Szczerze nienawidzę logarytmów, one mnie również. Ogólnie jakoś tak niezbyt lubimy się z matematyką, nie wiem czemu. Niby jej nic nie zrobiłam, a ta sufka z dnia na dzień jest coraz gorsza. Życie. Ostatni tydzień męczarni piekielnych i caaaałe dwa tygodnie wolnego. Już nie mogę się doczekać. Najpierw jednak muszę przetrwać nadchodzący tydzień. Zróbmy sprawdzian przed feriami, żeby mieć go z głowy - pomyśleli wszyscy nauczyciele. W efekcie czeka mnie istny zapierdol, bo nie wiem jak to inaczej nazwać. W piątek odwiedziliśmy laboratorium. To był dla mnie naprawdę mega wyczyn, bo już podnosząc się rano z łóżka wiedziałam, że to nie będzie mój dzień. O ile przetrwałam podróż autobusem do Rybnika w jedną stronę i wąchanie smrodów w labo (amoniak jebie, Mariola miała rację.), o tyle drogę powrotną mogę nazwać drogą krzyżową, bo żołądek z każdym zakrętem na drodze obijał mi się o żebra. Kiedy wysiadłam z autobusu, miałam ochotę uklęknąć i całować ziemię. XD Bóg nie może być wszędzie, dlatego zesłał nam aniołki. Jeden z nich zaprowadził mnie do pielęgniarki, zwyzywał, kiedy nie chciałam nic zjeść, porozwiązywał krzyżówki, żeby zabić czas, po czym odprowadził na pks, żeby nie było mi smutno samej. Brakuje mi już skali, żeby określić jej zajebistość. A jutro another day, same shit. Pewnie znowu nie będę umiała zasnąć, ale można spróbować...