uwielbiam ten serial <333
a następny odcinek wychodzi dopiero w styczniu ;_;
może to i lepiej... gdyby wychodziły na bieżąco, to już w ogóle bym się nie uczyła. a tak, to przynajmniej zachowuję jakieś pozory.
we wtorek zerówka z filozofii. boję się jak cholera. x_x muszę jeszcze ogarnąć nowożytną, ale poza tym już chyba coś niecoś z tego zaczynam rozumieć. szkoda, że antyczny punkt widzenia był zupełnie różny od dzisiejszego. przez to o wiele trudniej zrozumieć obiektywną wizję szczęścia według Platona i Arystotelesa (każdy miał swoją -.- chociaż podobne, to jednak trochę różne) no i mnóstwo definicji, takich jak wiedza apriori, aposteriori, arche, apeiron, arete, te wszystkie racjonalizmy i empiryzmy genetyczne, metody maieutyczne, podział duszy... ale moje ulubione terminy to immanenty idealizm metafizyczny, trascendentalny idealizm metafizyczny i bezpieczny realizm metafizyzny. wszystkie te nazwy określają sposoby postrzegania rzeczywistości. słodziachnie. :)
no ale święta idą! pomijając zerówkę i prezentację z języka obcego w pracy dziennikarza (na którą potrzebne materiały muszę brać z anglojęzycznych stron i tłumaczyć je na polski, no i ułożyć w jakąś spójną całość - i oczywiście prezentacja w ten sam dzień, co zerówka) to jest super. już nie mogę doczekać się powrotu do domu. strasznie stęskniłam się za mamą, chociać była u mnie tydzień temu, no i okropnie tęsknię za moim piesem :( mam nadzieję, że mnie chociaż pozna, jak wrócę w piątek.
w poniedziałek idziemy z Ewą na świąteczne zakupy. przynajmniej mam już pomysły, co komu kupić. gorzej, jak takich nie znajdę... no, ale to wtedy się będę martwić.
a w słuchawkach leci "O come all ye faithful". cudna jest ta kolęda. dzisiaj na angielskim namówiłyśmy naszego pana T. na śpiewanie piosenek świątecznych i ta też się załapała. w ogóle jak miło mnie dzisiaj nasz Amerykanin skomplementował! Jak zwykle było nas bardzo mało, jakieś sześć osób. no i T. łapie się za głowę: "gdzie cała ta reszta?" (z tym swoim lekko angielskim akcentem), powiódł wzrokiem po obecnych, uśmiechnął się do mnie i powiedział: "ale jest miss Ania, to bardzo dobrze. to już udany dzień". jak mi się okropnie miło zrobiło! T. jest kochany. zawsze nosi takie szerokie, workowate spodnie, z których wyłazi mu koszula. jest w jakiś taki dziwny sposób bardzo swojski i taki... kochany. taki ciepły i przyjazny. gdyby był kilka (naście xD) lat młodszy, to kto wie... :D
i na koniec:
Dean: All right. Well, let's gear up. It's wabbit season.
Cass: ...I don't think you pronounced that correctly.
badum tsss :D
okej, idę do Kanta i Berkeleya.