Apodyktyczna nicość czyni moją duszę naznaczoną spazmom. Spazmom i kłębkiem bólu, nerwów, łez, samotności, odtrącenia, niechęci, lęku, następnie z kolei nienawiści i czystego potępienia. Ironia brzmi tak pięknie w nieprzerwanym potoku słów. Tętno przyspiesza, krtań zasycha, lecz objawy te nie zwodzą miłością, czy też poczuciem jakiejkolwiek przynależności. Wnętrzności podchodzą do gardła, wytworzona we wnętrzu przestrzeń powoli rozsadza klatkę piersiową. Ileż można znieść iluzjonistycznej przestrzeni? Na dłuższy czas zdaje się to niemożliwe do powstrzymania. Rozerwij ową pustkę na miliony części, by organy zamieniły się w pył znikając gdzieś w materii. To zbyteczne, powłoka cielesna jest tworem zbytecznym, niemogącym ofiarować nikomu szczęścia. Esencja uroku wypływająca z mych teraźniejszo krwistych lędźwi zawsze budziła identyczną odrazę, tworząc makabryczny potok doznań agonii. Spazmatyczny krzyk dziwacznej kreatury towarzyszy mi od dziecka. Jest moją bratnią duszą. Wyłącznie temu pozwalam być obserwowanym co noc. Podejdź bliżej, zatop mordercze kły w tym co stworzyłeś. Zasmakuj mnie, a i ja Ciebie skosztuję. Poznasz czym jest upokorzenie ...i rozpłyniesz się ...w koszmarze.