najlepiej jest zaczynać od początku,zwłaszcza ze względu iż początki bywają najłatwiejsze.ten początek łatwy jest chyba tylko do opowiedzenia.w każdym razie za jego punkt wyjściowy uznałam środę.dowiedziałam się wtedy,że niektóre pierdoły zaważyć potrafią na całej przyszłości,na dodatek zagubił mi sie kajet z poezją.poczułam się jakby ktoś pozbawił mnie jednego i drugiego życia.
kajet został szybko odnaleziony.i nadszedł czwartek.długo wyczekiwany dzień kiedy miała odbyć się wycieczka szkolna,po której miałam pozostać na kilka dni w Warszawie.
tak. Warszawa... to czym wszyscy ludzie "jarają się max",a jeśli nie,to przynajmniej obnoszą się jako kosmopolici dementując na prawo i lewo: "ja to na zakupki do warszawki do złotych tarasów co tydzień...nic nowego..."
ale czy mam przytaczać cały pobyt?cóż...spędziłam dwa thrillerowe wieczory z bratem,spotkałam się z kolegą,który "ma zielone kocie oczy" i jeździ na wakacje do Mongolii,śpiewałam z chrypą koncert w Filharmonii Narodowej pożerając wcześniej pół pudełka leków homeopatycznych,zrobiłam przedświąteczne zakupy,byłam świadkiem gigantycznej gafy,jaką było spóźnienie się na spektakl teatralny,co uczyniło naszą
podróż do stolicy bezcelową.
uogólniając-nic ciekawego,aczkolwiek czas spędziłam-tak jak ktoś mi za moją radą życzył-całkiem miło i przyjemnie.
a teraz po moim krótkim przypominającym bajkę wstępie,przejdę wreszcie do sedna.chciałam opowiedzieć wam o czymś,co mnie zafascynowało,co chwilowo stało się moim gugru,wszechdoskonałością...
chodząc w czwartek z Beti po Muzeum Narodowym,odwiedziłam galerię z malarstwem XX wieku,a tam znalazłam obraz Bogusława Wojciecha Linkego "AUTOBUS".
wmurowało mnie.jak oczarowana stałam kilka minut i wpatrywałam się w to arcydzieło.
żebyście choć częściowo mogli mnie zrozumieć,zamieściłam powyżej mini replikę.
otóż obraz ten...to esencja polskości,diagnoza społeczna ukazująca zdegradowaną rzeczywistość.niewinność mieni się tu w ciemnych barwach.wszechobecne jest przegnicie moralne i opadłe z sił cierpienie.na tym obrazie kulawa Cnota matkuje Plugastwu,a Perfidia rozkłada nogi okrakiem szepcząc "chodź,chodź...to nie będzie bolało..."
ludzie pogrążeni w cudownym śnie chwytają za ogon Nadzieję w swych marach.tylko mały nagi chłopiec patrzy na świat z szeroko otwartymi oczyma.nagi,bo bezbronny,nie boi się patrzeć,bo jako dziecko nie dostrzega jeszcze zepsucia,które pochłonie go w przyszłości...
Linke jest moim kapłanem.obraz uważam za doskonały.uwielbiam bowiem gdy dzieło jest niejednoznaczne.gdy nie tylko za pomocą jednego klucza ujrzeć można meritum.
"wszystko ma przecież drugie,trzecie,czwarte,piąte dno..." jak śpiewał Kaczmarski.
AUTOBUS zainspirował mnie do niejednej rzeczy,która ujrzy jeszcze światło dzienne,ale narazie milczę o tym.Linke za to-krzyczy...
Milczenie to dobro tego świata.jeszcze nigdy nikogo nie zraniło.może dlatego że jest samo w sobie enigmą...
wierzę,że ktoś mnie rozumie,ale narazie o tym milczy.