Mamy czwartek, właściwie już piątek. Jutro turniej, tak długo wyczekiwany.
Chce mi się na Majorkę, Polska jest za zimna. No i jakoś tak dziwnie. Studia bez sensu, nie widzę celowości w tym, czego się "uczę".
No, ale przynajmniej teraz mam z kim nołlajfić non stop. Jesteśmy razem - nie mamy życia, jesteśmy osobno - nie mamy życia. W kupie razniej nie mieć życia, co nie?
Ogólnie bycie studentem jest spoko, podoba mi się atmosfera. Ale wszyscy mają jakieś ambitne studia, a ja praktycznie się nie przemęczam. No, ale - damy radę. Byle skończyć pierwszy rok. Dziś ten pojebany angielski [*]. Babsko w najlepszej grupie z angielskiego kazała nam powtarzać czasy i alfabet, trololo.
Dobranoc, do miłego.