żyjmy w nieświadomości albo udawajmy, że w niej żyjemy. róbmy sobie na przekór, pokazujmy, że wszystko jest dokładnie takie jak sobie zaplanowaliśmy i w ogóle ciągle gońmy przed siebie. byle coś zdobyć, byle się coś nie znudziło, byle by było. i tak w kółko. nie myślmy o najważnieszym bo po co, skupiajmy się na innych rzeczach, które z najważniejszymi nie mają nic wspólnego. milczmy przez długi, długi czas, a później udawajmy, że nic się u nas nie zmieniło, że wszystko nadal jest takie jak 'wieki temu', że nie mamy o czym rozmawiać. owszem, mamy. można by godzinami mówić o tym co jest nowe bez ani jednego wspomnienia o starych rzeczach. można słuchać dalej z takim samym zainteresowaniem, a może nawet większym. można rozmawiać, wymieniać się zdaniami. można by było żyć normalnie, bez drwin, bez dogryzania, bez całej zbędnej szopki. wiem, że cierpliwość ma swoje granice i wiedziałam, że pewnego dnia to się stanie. że ktoś wybuchnie i nie będzie już miejsca na żal czy oszczędzanie 'przeciwnika'. wiedziałam, że wyleje się wtedy morze słów, których być może nigdy nie chciałoby się powiedzieć. potrzeba zrozumienia z dwóch stron, to nie od jednej osoby zależy jak będą układały się relacje. jeżeli jedyną obroną, albo pomocą ma być atak to tak, ja też bym zrezgnowała. więc nie dziwię się niczemu, ani jednemu krokowi.
tak poza tym to byle do przodu.
:)
Kaśka.