fatum, sratum. póki w nie wierzysz to się ciebie trzyma. byłoby chyba za pięknie, gdyby nie te upadki, niepowodzenia, łzy i ta niechęć. przecież nie da się uciec od wszystkiego, wyjechać do nikąd i życ w swojej utopii. nie wiem czego oczekiwałam wraz z początkiem tego roku, ale na pewno nie tylu pożegnań. w ogóle czy można to nazywać pożegnaniem? żadnej z tych osób nie powiedziałam ostatnimi czasy ani ''cześć'', ani ''do zobaczenia''. nie w bliskim czasie. ktoś nas wkurwia, ktoś olewa, ktoś niby ''jest bo jest'', ale jak przyjdzie co do czego to nie wiadomo czy śmiać się czy płakać. takie zażenowanie i próba odpowiedzi ''dlaczego?''. to chyba będzie mi towarzyszyć przez najbliższy czas: ''dlaczego to'' , ''dlaczego tamto'' (...) . . .
gówno prawda, że czas przyzwyczaja. z czasem chyba jestem w większym szoku, że wszystko dzieje się zbyt szybko i zbyt blisko siebie. nie zdążysz na trzeźwo pomyśleć o jednym, a już coś drugiego zakłóca twoje spokojne dotąd myśli. i tak z dnia na dzień. jest sens pytać się ''co będzie jutro?'' ? chyba nie. jutra nie znam, nie powiem ci czy teraz to już ostatnie tegoroczne pożegnanie.
piątek 22:00, kierunek Tarnobrzeg
;)
w świecie niezrozumiałym ostatnio dla mnie, pozostaje mi rozumieć chyba tylko jedno.
:***
6.
Kaśka.